Ocknęłam się słysząc moje imię. Ktoś
mną potrząsał. Otworzyłam oczy. Widziałam przez mgłę. Czułam na policzkach łzy
i czyjąś rękę na ramieniu.
-
Izz, obudź się – usłyszałam jakiś głos.
Zamrugałam kilka razy. Obraz mi się
wyostrzył. To Jack. Pochylał się nade mną. Był cały i zdrowy.
-
Jack, nic Ci nie jest? – spytałam cicho, a z oczu popłynęły mi łzy.
-
Mi nic, a Tobie? Jak się czujesz? – w jego oczach widziałam troskę. Czyli to
był tylko sen. Zły sen. Nic mu nie jest.
-
Teraz, już nie – przyciągnęłam go do siebie. Przytuliłam go mocno. On też mnie
przytulił.
-
Jesteśmy na miejscu – oznajmił – Zasnęłaś. Dlaczego płakałaś?
-
Śniło mi się, że – jąkałam się i płakałam – że ktoś Cię postrzelił w głowę.
-
Shh, spokojnie, nic mi nie jest – pomógł mi wstać – To tylko zły sen.
-
Matt jest w domu? – spytałam wycierając łzy z policzków.
-
Chyba nie, bo nigdzie nie ma Mustanga.
-
To dobrze. Wejdziesz? – spytałam otwierając drzwi.
-
Jak mogę to pewnie – pocałował mnie w czoło.
-
Chcesz coś do picia? – zapytałam jak weszliśmy do kuchni.
-
Wodę, poproszę – uśmiechnął się i oparł o blat.
-
Proszę – podałam mu szklankę z wodą, a sobie nalałam sok jabłkowy.
-To
co chcesz robić? – spytał Jack i przyciągnął mnie do siebie.
-
Muszę się pouczyć na jutro – oznajmiłam.
-
Chcesz się uczyć? – zdziwił się – Ty, która zawsze chciała się wymigać od
szkoły?
-
Tak. Pasowało by, bo nie byłam w zeszłym tygodniu i dziś – popatrzyłam na niego
– I to w sumie przez Ciebie, dziś nie poszłam.
-
Mogłaś nie zostawać – przewrócił oczami.
-
I przegapić to co się stało? – uniosłam brew – Nigdy.
-
Chodź tu – przyciągnął mnie bliżej i wbił się w moje usta.
Odwzajemniłam pocałunek. Wplątałam
dłoń w jego włosy. Chwycił mnie za tyłek i podniósł. Obrócił nas tak, że usiadłam
na blacie. Przyciągnęłam go jeszcze bliżej. Pocałunek stał się namiętniejszy,
nasze języki walczyły o dominacje. Jack przygryzł moją dolną wargę. Odsunął się
i zaczął całować moją szyję, oraz podnosić moją bluzkę.
-
Jack – szepnęłam – to jest kuchnia.
-
Okej – odparł i zanim się zorientowałam przerzucił mnie sobie przez ramię i
kierować się w stronę schodów.
-
Możesz mnie postawić – uderzyłam go w ramię – sama też mogę iść.
-
Możesz – zaśmiał się – Ale mam tu całkiem niezłe widoki.
-
Ja też nie mogę narzekać – spojrzałam na jego tyłek.
-
No widzisz – weszliśmy do mojego pokoju.
-
Postawisz mnie?
-
Nie – czułam, że coś kombinuje.
Zaczął powoli iść na przód.
Zatrzymał się i rzucił mnie na łóżko. Odbiłam się. Jack pochylił się i wisiał
nade mną. Podniosłam się lekko i spojrzałam na drzwi. Podążył za moim wzrokiem.
Uśmiechnął się i kręcił głową. Bez niczego wstał i poszedł zamknąć drzwi.
-
Kochany – uśmiechnęłam się.
Odwzajemnił mój uśmiech. Rozbiegł
się i skoczył obok mnie na łóżko. Upadł po mojej lewej stronie. Przekręciłam
się na bok i położyłam się na nim. Objął mnie ramionami na plecach i przycisnął
do swojej piersi.
-
Nadal chcesz się uczyć? – spytał Jack robiąc kręgi na moich plecach.
-
Mhm – podniosłam się i oparłam rękę o jego tors – Jak chcesz to możesz zostać i
patrzeć jak się uczę, albo wrócić do siebie, i też się pouczyć.
-
Lepiej, żeby mnie tu nie było jak Matt przyjedzie – pokręcił głową – On mnie
zabije.
-
Nie przesadzaj – usłyszałam warkot silnika Mustanga – Chyba, nie dasz rady go
ominąć.
-
Przyjechał – przytaknęłam – To daj ostatniego buziaka, bo więcej pewnie nie
dostanę.
Zaśmiałam się i pocałowałam go. Od
razu odwzajemnił pocałunek i go pogłębił. Odsunęłam się i wstałam z niego.
Poprawiłam ciuchy i włosy. Jack też się podniósł i poprawił. Wyciągnęłam do
niego rękę. Ujął ją niepewnie. Pociągnęłam go w stronę drzwi. Odwróciła się
jeszcze do Jack’a i szybko musnęłam jego usta. Uśmiechnął się. Otworzyłam
drzwi. Zeszliśmy powoli na dół. Matt’a nie było w salonie. Zajrzeliśmy do
kuchni. Rozpakowywał zakupy.
-
Hej – odezwałam się – pomóc Ci?
-
Cześć, jak chcesz – wzruszył ramionami.
-
Co tam u Ciebie? – spytałam chowając ciastka do szafki.
-
Może być – odwrócił się do mnie. Chyba nie zauważył jeszcze Jack’a –
Powiadomiłem rodzinę o śmierci rodziców. Jutro będzie pogrzeb.
-
Dobrze – skinęłam głową – Czyli nie idę jutro do szkoły?
-
Nie, dziś wieczorem ma przyjechać ciotka Elizabeth, wujek Mark oraz Mike, Simon
i Ana – będzie fajnie – A także ciocia Emily, wujek Hank i Olivia.
-
Fajnie, że przyjadą, ale szkoda, że w takich okolicznościach – chowałam ostanie
mleko do lodówki.
-
Zgadam się z tym – odparł, spojrzał na Jack’a – A ty chodź tu!
-
Matt – zaczął powoli iść do mojego brata – nie zrób nic głupiego.
-
Mam Ci tylko dać w gębę, pamiętasz? – zapytał i ustawił się naprzeciwko Jack’a
– Miała wrócić rano, a nie w południe. W ogóle gdzie byliście, że nie mogliście
wrócić?
-
Matt, uspokój się – położyłam mu rękę na ramieniu – byliśmy na randce, na
polanie. Zasnęłam, a Jack nie chciał mnie budzić, więc zostaliśmy tam.
-
Ale i tak obije mu gębę – powiedział i chciał się zamachnąć.
-
Proszę - Jack stanął prosto i
nieruchomo.
-
Co ty wyprawiasz? – spytałam zdziwiona.
-
Należy mi się – odparł Jack – Uderz no.
Matt złożył rękę w pięść i uderzył
Jack’a z prawego sierpowego w twarz. Zachwiał się chwilę, ale utrzymał.
Popatrzyłam na nich wkurzona. Oni się tylko uśmiechnęli i po przyjacielsku
przytulili. Podeszłam do lodówki i z zamrażarki wyciągnęłam kops taki lodu,
które położyłam na ścierce. Zawiązałam ją i podeszłam do chłopaka. Powoli
przyłożyłam lód Jack’owi do szczęki, żeby jutro nie było dużego siniaka. I
pocałowałam go lekko w drugi policzek.
-
Posłuchajcie – zaczął Matt, odwróciłam się do niego – Cieszę się, że jesteście
razem i jesteście szczęśliwi – uśmiechnęłam się – ale jak coś jej zrobisz,
skrzywdzisz ją i będzie tak załamana jak ostatnio – Matt wyciągnął przed Jack’a
wskazujący palec – To stary, nie chciałbym być w Twojej skórze, jak się z Tobą
policzę, jasne?
Spojrzałam na Jack’a, był troszkę blady, ale
nie dawał po sobie poznać, że się denerwuje.
-
Tak, jasne – podał mu dłoń, którą uścisnął.
-
No, to git – uśmiechnął się – A teraz misie moje kochane, pomożecie mi z sałatą
i ciastem?
-
To ja zrobię ciasto – podeszłam do blatu wiążąc włosy – Jakie?
-
Kupiłem składniki na sernik na zimno – poinformował Matt i spojrzał na mnie –
Może idź się przebrać, co?
Spojrzałam na siebie. Była w
wczorajszych ciuchach. Tak miał rację, powinnam się przebrać.
-
Zaraz wracam – rzuciłam i pobiegłam na górę.
Szybko weszłam do pokoju. Otworzyłam
szafę i wyciągnęłam z niej czarny top oraz czarne dresy. Ściągnęłam wczorajsze
ciuchy i włożyłam nowe. Spojrzałam w lustro. Całkiem nieźle wyglądałam.
Wróciłam do chłopaków.
Obierali właśnie warzywa na sałatę.
Podeszłam do blatu i wyciągnęłam mikser i miskę. Z spiżarni przyniosłam jajka,
mąkę i cukier. Zauważyłam, że Matt mi się przygląda.
-
Mam coś na twarzy? – zapytałam w końcu.
-
Na twarzy nie, ale masz coś na szyi – oznajmił Matt. O cholera, malinki. Czego
ich nie zauważyłam w lustrze. Może nie
zwróciłam uwagi – Jack, ty to zrobiłeś?
-
Ja… no… ten – jąkał się i zaczął drapać po karku – Tak.
-
Czy wczoraj wydarzył się coś o czym powinienem wiedzieć? – Matt patrzył to na
mnie, to na Jack’a.
-
Nie – odparłam – o niczym nie musisz wiedzieć.
-
Izz, nie kłam – Matt podszedł do mnie.
- Mam mu powiedzieć? – spytałam
Jack’a w myślach.
-
Nie wiem, i tak się pewnie dowie – odpowiedział
w ten sam sposób.
-
Ale nie będziesz się złościł, ani nic ? – chciałam się upewnić.
-
Tak – odparł krótko.
-
No to – zaczęłam powoli, bawiłam się swoimi palcami – wczoraj ja i Jack, no…
zrobiliśmy to.
W Macie zbiera złość, on tego nie
wytrzyma. Nie musiałam mu tego mówić. Zacisnął dłonie w pięść.
-
Ej, Matt spokojnie – położyłam ręce na jego ramionach – Jack nic nie zrobił,
wbrew mojej woli. Chciałam tego.
-
Izz, ty masz dopiero 16 lat. – odparł nerwowo Matt – Nie powinniście byli tego
robić. A co jak Cię teraz zostawi?
-
Nie zostawię jej – powiedział pewnie Jack, stając koło mnie – Kocham Izabel
Marie Annabeth Vaz. Kocham Twoją siostrę stary.
Poczułam jak łzy gromadzą się w
moich oczodołach. Boże, powiedział moje pełne imię i nazwisko. Powiedział, że
mnie kocha przy Matt’im. Matt wypuścił powietrze i rozluźnił ręce. Chyba
ochłoną.
-
To co robimy tą sałatkę i ciasto? – spytałam cicho.
-
Ta, jasne – powiedział Matt i wrócił do stołu.
-
Przepraszam Cię – szepnęłam do Jack’a.
-
Nic się nie stało – pocałował mnie w policzek. Wrócił do stołu.
Zaczęłam robić masę na biszkopt.
Wlałam ciasto do formy i włożyłam do piekarnika. Zajęłam się teraz masą serową.
Kiedy ja skończyłam rozcieńczyłam galaretkę i zaczęłam szukać owoców.
-
Matt, kupiłeś jakieś owoce? – spytałam brata, nie mogąc nic znaleźć.
-
Tak, truskawki i brzoskwinie – odparł – powinny być w spiżarni.
Udałam się tam. Na jednej z półek,
leżą owoce. Zajęłam się ich oporządzaniem. Spojrzałam na zegarek. Minęło 30
minut, od włożenia biszkoptu. Powinien już być. Wyciągnęłam go z piekarnika. Na
gotowy spód dałam masę serową, a na to ułożyłam truskawki i brzoskwinie.
Włożyłam wszystko do lodówki, czekając aż galaretka zacznie tężeć. Chłopaki
kończyli kroić ostanie warzywa.
-
O, której mają przyjechać? – spytałam opierając się o blat.
-
Ciocia Elizabeth mówiła, że będą koło 18, a wujek Hank, że na 19 – poinformował
mnie Matt wsypując ostanie warzywa do miski.
-
Dobra, to ja idę przygotować im pokoje – powiedziałam i spojrzałam na Jack’a –
pomożesz mi?
-
Pewnie – skinął głową i poszedł za mną.
Szliśmy w milczeniu po schodach.
Doszliśmy do końca korytarza i weszliśmy w ostanie drzwi po lewej. Jest to
jeden z pokoi gościnnych. Zapaliłam światło. Było tu trzy łóżka. Dwa dwuosobowe
i jedno pojedyncze. Naprzeciwko łóżek stała szafa z prześcieradłami i poszewkami.
Wyciągnęłam białe prześcieradła i jasno pomarańczowe poszewki na kołdrę i
poduszki. Rzuciłam tym w Jack’a. Dostał w twarz.
-
Ej – uśmiechnęłam się – Co się dzieje?
-
A co ma się dziać? – zmarszczył brwi i zaczął zakładać poszewkę na pościel.
-
Nie kłam – mruknęłam i odwróciłam go do siebie. Widziałam strach i smutek.
-
Skarbie, po prostu się boję, że Cię stracę – szepnął
Przyciągnęłam go do siebie. Wbiłam
swoje ustaw w jego. Czułam jego napięte mięśnie. Przesunęłam rękę po jego
plecach i torsie. Rozluźnił się troszkę. Odwzajemnił pocałunek. Pchnęłam go na
ścianę. Poczułam jak się uśmiecha. Oderwałam się od niego. Oczy miał
pomarańczowe.
-
Nie stracisz mnie, misiu – musnęłam jego szyję. – Jak skończymy to, idę wziąć
prysznic.
-
Ja pewnie będę się zbierać – przeczesał włosy.
-
Myślałam, że razem weźmiemy ten prysznic – powiedziałam obojętnym głosem.
-
No to na co czekamy? – spytał i znów zaczął nakładać poszewki na pościel.
Skończyliśmy w pierwszym pokoju i
poszliśmy do drugiego. Tam też się szybko uwinęliśmy. Skończyłam jeszcze na
dół, zalać ciasto galaretką. Udałam się do swojego pokoju. Jack siedział na
łóżku. Zamknęłam drzwi na klucz i skoczyłam na niego.
-
Gotowy na kąpiel? – spytałam i musnęłam jego usta.
-
No pewnie – uśmiechnął się i pozbył się swojej koszulki.
Wzięłam czystą bieliznę o poszliśmy
do łazienki. Tak się cieszę, że wróciliśmy do siebie. Weszliśmy do kabiny.
Puściałam wodę i przywarłam ustami do Jack’a.
Wyszliśmy po 10 minutach. Ubrałam
czystą bieliznę. Wróciliśmy do pokoju. Jack stał w samych spodniach. Stanęłam
przed szafą. W co ja mam się ubrać?
-
Skarbie, co mam włożyć? – spytałam zmartwiona.
-
Może to? – wyciągnął z szafy czarne spodnie i ciemno granatową koszulę na
guziki.
-
Nawet nieźle – przyznałam i zaczęłam się ubierać.
Zapinałam właśnie spodnie, kiedy
rozległ się dzwonek do drzwi. Spokojnie ubrałam koszulę i zaczęłam zapinać
guziki. Włożyłam końcówki koszuli do spodni. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam
całkiem dobrze. Spięłam włosy w kok, ale kilka włosów puściałam luzem. Chwyciłam
rękę Jack’a, który włożył już koszulkę.
Zeszliśmy powoli na dół. W salonie siedział wujek Mark, 40 letni, wysoki
mężczyzna, o czarnych włosach, obok niego siedziała ciocia Elizabeth, ma 38
lat, jej ciemne brązowe włosy kontrastują z jej jasną cerą. Na kanapie siedzą
bliźniaki Mike i Simon. Mają po dziewięć lat. Mike ma brązowe włosy, a Simon
czarne, tylko dzięki temu ich rozpoznaje, tak to są identyczni. Na samym skaju
siedziała Ana, moja czteroletnia kuzyneczka. Jej najsłodszym dzieckiem jakie widziałam.
Jej czarno-brązowe włosy doskonale współgrają z ciemnymi oczami, i jasną cerą.
-
Dobry wieczór – przywitaliśmy się z nimi. Pociągnęłam Jack’a na fotel. Usiadł,
a ja na jego kolanach.
-
Witaj Izabel – przywitała mnie ciocia – Jak się czujesz?
-
Ciężko, ale daję radę – odparłam.
-
Izabel, co zrobiłaś z włosami? – spytał wujek Mark – Dlaczego są czerwone?
-
Przefarbowałam je, kilka dni temu – odparłam, czułam, że oczy mnie pieką,
złączyłam palce z Jack’iem i zacisnęłam je.
Spokojnie – usłyszałam głos Jack’a
– Rozluźnij się – poczułam jak
przyciska usta do mojego ramienia.
-
Przygotowałam Wam pokój – odezwałam się – Jest to pokój gościnny, ostatnie
drzwi po lewej.
-
Dziękujemy – powiedziała ciocia.
-
Może macie ochotę na herbatę, kawę – zaproponowałam – a może na gorącą
czekoladę?
-
Cekolada – wykrzyknęli równocześnie chłopcy.
-
Ja herbatę – uśmiechnęłam się ciocia – Mark też.
-
Dobrze – próbowałam się uśmiechnąć – Zaraz przyniosę - wstałam i pociągnęłam
Jack’a – Idziecie łobuzy?
Tylko krzyknęli i pobiegli do
kuchni. Najgrzeczniejsza Ana, podeszła do mnie i wyciągnęła ręce do góry.
Podniosłam ją, a ta przytuliła się do mnie. Podążyłam do kuchni. Chłopcy już
czekali. Odstawiłam małą. Podeszłam do kuchenki i nastawiłam wodę.
-
To co pięć gorących czekolad i dwie herbaty? – podsumowałam
-
Pięć? – zdziwił się Jack.
-
A my to co? – uśmiechnęłam się
Wyciągnęłam z szafki pięć kubków i
dwie szklanki. Poczułam jak ciepłe ramiona obejmują mnie w pasie. Położył brodę
na moim ramieniu. Lekko musnął moją szyję.
-
Jack, tu są dzieci – westchnęłam
-
Kto to jest? – usłyszałam głos Simona.
-
O kim mówisz? – odwróciłam się do nich.
-
O tym chłopaku – wskazał na mojego skarba.
-
To jest Jack – uśmiechnęłam się – mój chłopak.
-
Za kochana para – zaczął śpiewać Mike.
-
Bella i Jack – dokończył Simon.
-
Słodcy jesteście – powiedziałam i zalałam szklanki wodą.
-
Na ronczki – powiedziała Ana do Jack’a.
Ten się troszkę zdziwił, ale ją
wziął na ręce. Tak słodko z nią wygląda. Wzięłam tackę i ułożyłam na niej kubki.
Zaczęłam powoli iść do salonu. Położyłam tackę na stoliku.
-
Chłopaki chodźcie – zawołałam ich – Proszę ciociu i wujku.
-
Dziękuję skarbie – powiedziałam ciocia.
Do salonu wpadli bliźniacy i powoli wszedł
Jack z Aną na rękach. Ciocia wyglądała na zdziwioną, ale się uśmiechnęła. Jack odłożył
mała, a ta od razu wzięła gorącą czekoladę. Podniosłam dwa kubki dla siebie i Jack’a.
Ponowie usiedliśmy na tym fotelu.
-
Jak tam w szkole? – spytała ciocia Elizabeth
-
Nie narzekam – odparłam – chodź mam kilka dni nieobecności.
-
Co się stanie z Izabel, kiedy ty wrócisz na studia Matt? – zapytał wujek Mark –
Chyba nie zostanie tutaj, prawda?
Poczułam jak mięśnie Jack’a się napinają.
Potarłam jego kolano wolną ręką i się uśmiechnęłam.
-Rozmawialiśmy
o tym – oznajmił Matt – i młoda wyraziła się jasno, że nigdzie stąd nie pojedzie
– Jack się rozluźnił.
-
Ale jak to? – ciocia Elizabeth wyglądała na zdezorientowaną.
-
A tak to – odezwałam się – Mam 16 lat i umiem o siebie zadbać. Mam najlepszych przyjaciół
i chłopaka, i nie zamierzam ich opuszczać. Sądzę, że rodzice Nat czy Jack’a pomogą
mi jeśli zajdzie taka potrzeba.
-
A skąd mamy mieć taką pewość?
-
Mogę zapewnić, że moi rodzice – odezwał się Jack – pomogą Izz. Jesteśmy przyjaciółmi
już blisko 14 lat. Oni już traktują ją jak członka rodziny – uśmiechnęłam się –
A kiedyś nim naprawdę będziesz – dopowiedział
w moich myślach.
Nie do końca wiedziałam o co Mo chodzi,
ale cieszyłam się, ale poparł moje zdanie.
-
Czyli mam rozumieć, że 16-stoletnia dziewczyna będzie sama mieszkać w domu? – ciotka
wyglądała na oburzoną - A ty jesteś Jack,
jak mniemam, tak?
-
Tak, ciociu będę tu mieszkać sama –ale tylko tak oficjalnie – I tak to jest Jack.
Mój przyjaciel i chłopak.
--------------------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś pozostaw proszę komentarz to motywuje.
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału.
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału.
Chciałabym Wam podziękować za 2500 wyświetleń.
Przepraszam, że rozdział jest tak późno, ale nie miałam wcześniej czasu, oraz
za wszystkie błędy jakie się pojawiają.
za wszystkie błędy jakie się pojawiają.