czwartek, 24 grudnia 2015

Epilog

            Od wydarzeń, w których prawie straciłam życie minęło 4 lata, a także trochę się zmieniło.
            Ludzie, którzy aresztowali Morgana i jego zwolenników, są z organizacji, która pomaga i chroni takich jak ja i moi przyjaciele. Jest nas więcej, ale na razie żadnego więcej Piątego Żywiołu.
            Morgan jest zamknięty, wraz ze swoimi ludźmi w pilnie strzeżonym więzieniu, a Marta dostała kuratora. Okazało się, że Matt o wszystkim wiedział, no prawie. Nasi rodzice mówili mu o żywiołach, Carmonitach oraz o organizacji. Myślał, że to wujek Hank jest jej szefem. Jednak ciocia Emily, jest głównodowodzącym. Nasza rodzina od lat tkwi w tej grupie. Ja miałam to poznać wszystko w dniu 18-stych urodzin.
            Rana, którą zadał mi Morgan, była nieszkodliwa. Gdyby sztylet wbił się głębiej i mocniej prawdopodobnie bym nie przeżyła. Została mi po tym tylko lekka blizna. A tak to jestem cała i zdrowa.
            Kilka miesięcy po tych zdarzeniach Cris i Su wzięli ślub. Byłam jej druhną razem z Nat. Miała śliczną prostą, długą białą suknie. Na przyjęciu bawiliśmy się fantastycznie. Wypiłam trochę, chodź nie powinnam. Na oczepinach, nie wiem czy to było zaplanowane, ale raczej tak, ja złapałam welon Su, a Jack krawat Cris'a. Kiedy tańczyliśmy, bo taki był zwyczaj, ten głupek uklęknął przede mną i wyciągnął pudełeczko. W środku był przepiękny pierścionek. Wykonany z żółtego i białego złota. Dwa paseczki rozdzielone, które otaczają czarny kamień. Cudo. Zadał mi to pytanie:
- Wyjdziesz za mnie?
            Byłam wtedy taka szczęśliwa. Łzy płynęły po moich policzkach. Uklękłam przy nim. Chwyciłam jego dłonie i pokiwałam głową.
- Tak - krzyknęłam.
            Jack założył mi pierścionek na palec. Ślicznie wyglądał. Pasował do mnie. Pocałował mnie mocno.
            Postanowiliśmy się pobrać po tym jak skończę 18 lat oraz jak będzie w miarę ciepło. Ten dzień był prawie rok i 6 miesięcy temu, a ja pamiętam jakby to było wczoraj.

            Od rana się denerwowałam. Nie wiedziałam co mam zrobić. Dziewczyny były u mnie koło 10 i zaczęły mnie przygotowywać. Zrobiły mi makijaż i fryzurę. Su się postarała. Złoto-srebrny cień, cienka kreska i puder. Nat wykonała chyba najlepszą fryzurę jaką kiedykolwiek mi zrobiła. Dwa kłosy połączone z tyłu. Spięte w koka. Grzywka podzielona na dwie nierówne części, które okalały moją twarz. Na koniec wpięła mi białą spinkę z kwiatami.
            Pomogły mi ubrać moją wymarzoną suknie ślubną. Tiulowana od spodu, dopasowany gorset z wiązaniem. Nie mogłam w niej prawie oddychać, ale w końcu płuca się przyzwyczaiły.  Doczepiły welon do włosów i pomogły mi ubrać szpilki. Jack będzie musiał jakoś wytrzymać, że będę z nim prawie równa.
            Pół godziny przed uroczystością w kościele, wszystkie trzy wsiadłyśmy do auta, które zostało wypożyczone. Był to biały hamer. Kierowcą był Matt. Był w czarnym garniturze, ale krawata nie włożył. Na mój ślub jako osobę towarzyszącą zaprosił swoją dziewczynę, którą dopiero wczoraj poznałam. Ma na imię Alex i studiuje na tej samej uczelni co mój brat. Pasują do siebie. Ona siedziała obok Matt'a, a dziewczyny razem ze mną z tyłu.
            Zajechaliśmy pod niewielki kościółek. Goście już byli. A także mój przyszły mąż. Nie widziałam go, ale Cris i Luke już byli. A mieli go dowieść. Głupi zwyczaj nakazywał, że przed ślubem nie możemy się zobaczyć. Niby nie jestem jakaś przesądna, ale tego się trzymamy.
            Ludzie zaczęli wchodzić do środka. Nat i Su, a także Cris i Luke weszli do przedsionka i czekali, aż się tam zjawię z Matt'em. To on poprowadzi mnie do ołtarza. Zawsze chciałam, żeby to tata mógł to zrobić, ale niestety tak się nie stanie.
            Chwyciłam wystawione ramię mojego brata. Mocno ścisnęłam i ruszyliśmy do wejścia. Moim świadkiem była Nat, a Jack'a Cris. Ustawili się parami. Kiedy byłam już w niewielkiej odległości ruszyli do ołtarza. Muzyka zaczęła grać. Strasznie się tym wszystkim denerwowałam. Ścieśniłam uścisk wokół ramienia brata. Wyczuł to i szepnął:
- Jeszcze możemy zawrócić.
- Nie - odszepnęłam - Chcę tego.
            Będąc dopiero w połowie drogi spojrzałam przed siebie. Zobaczyłam ślicznie udekorowany ołtarz, a na prawo od niego stał Jack. Był w białym garniturze i czarnym krawacie. Tak dobrze mu w bieli. Patrzyłam tylko na niego. Cały mój lęk i zdenerwowanie wyparowało. Uśmiechnęłam się lekko.
            Kiedy dotarliśmy do początku schodów, Matt mnie uściskał i pocałował w czoło. Podał moją rękę Jack'owi. Ścisnęłam ją i z jego pomocą weszłam po schodach do miejsca, gdzie czekał na nas ksiądz. Dał znak, żeby wszyscy usiedli. My staliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy.
            Powiedział całą tą formułkę, jak na każdym ślubie. Przyszedł czas na nasze przysięgi. Pierwszy zaczął mój ukochany.
- Dziś w dniu naszego ślubu, chcę Ci powiedzieć kiedy zacząłem Cię kochać. Sam na początku nie wiedziałem, ale w końcu wiem. Było to w ten sam dzień kiedy się poznaliśmy. Kiedy przyszłaś to tej piaskownicy. W tym różowym stroju. Nie wiedziałem, co mam robić, więc pomogłem Ci tam wejść. Później zaczęliśmy się częściej widywać i przyjaźnić. A moje uczucie do Ciebie rosło. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ja bardzo Cię kocham. Dlatego dziś przed wszystkimi i przed Bogiem, ślubuję Ci moją miłość i wierność. Ślubuję Ci być przy Tobie w zdrowiu czy chorobie, w dostatku czy biednie. Chcę być z Tobą od dziś na zawsze, a nawet po śmierci.
            Oboje mieliśmy łzy w oczach. Cieszyłam się, że to właśnie za niego wychodzę. Że poślubiam chłopaka, którego znam od dziecka. Teraz moja kolej.
- Od kiedy tylko pamiętam jesteśmy przyjaciółmi. Byłeś ze mną w moich najgorszych momentach, a także w tych najlepszych. Dzięki Tobie wiem, że nie mam się czego bać, że to co chce mogę osiągnąć. Wiem, że zawsze mnie uchronisz od wszystkiego co złe, tak jak do tej pory. Każdy mi powtarzał, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Ja im powtarzałam, że istnieje, a na przykład dawałam nas. Nigdy nie zauważyłam, żebyś był w stosunku inny niż jako przyjaciel, dlatego nic nie mówiłam, że coś do Ciebie czuje. A zaczęło się to w szkole podstawowej. Było mi ciężko widząc Cię z jakimiś laskami na przerwach w gimnazjum. Ale jakoś dawałam sobie radę. Dlatego dziś, wiedząc już, że mnie kochasz, chcę Ci ślubować miłość i wierność. Chcę sprawiać, żeby każdy następny dzień był lepszy od poprzedniego, żeby nasza miłość z początkiem nowego poranka, rozkwitała na nowo. Chcę spędzić z Tobą resztę mojego życia, a nawet po śmierci nie dać Ci spokoju.
            Skończyłam, a w oczach miałam pełno łez. Patrzyłam na Jack'a. Uśmiechał się do mnie i też płakał. Podeszła do nas moja kuzynka. Na poduszeczce miała nasze obrączki. Założyłam mojemu kochanemu jego, a on mi. Na wewnęcznej części była wygrawerowana data naszego ślubu i nasze inicjały.
- Ogłaszam Was mężem i żoną- odezwał się ksiądz - Możesz pocałować żonę.
            Jack chwycił mnie w objęcia i pocałował delikatnie, a za razem namiętnie. Nie chciałam przestawać, ale usłyszałam chrząknięcie kapłana, więc się od niego niechętnie odsunęłam.
            Wesele było nie zapomnianym wydarzeniem. Bawiliśmy się w najlepsze. Nigdy nie widziałam, żeby któryś z moich wujków tyle wypił. O północy na oczepinach, welon złapała Olivia, a krawat kuzyn Jack'a. Później przez resztę imprezy bawili się razem.
            Dwa miesiące po moim ślubie, odbył się ślub Nat. Miała białą suknię, która była marszczona, trzymała się tylko na piersiach, a także ciągnęła się po ziemi. Śliczna jednym słowem. Byłam jej świadkiem. Wesele było niezapomniane, ponieważ wujek Nat, zaczął śpiewać jakieś stare przyśpiewki, ale każdy się do tego przyłączał.
           
            Prowadziłam samochód i zastanawiałam się co mam jeszcze kupić. Mleko, jajka, mąka, kaszki. Chyba mam wszystko. Wracałam z zakupów. Droga minęła mi w spokoju. Nie było dziś dużego ruchu na drodze. Wszystko co miałam załatwić zrobiłam w niecałe 40 minut.
            Zajechałam na podjazd. Wzięłam zakupy i poszłam do domu. Od wejścia czuć już było zapach gotowanych warzyw. Weszłam do kuchni. Jack stał odwrócony do mnie tyłem i smażył kurczaka.
- Hej misiu - przywitałam się i dałam mu buziaka w policzek.
- Hej skarbie. Jak zakupy? - spytał i zabrał zakupy z moich dłoni.
- Mam wszystko - uśmiechnęłam się -Idę się przebrać.
            Mieszkamy w moim rodzinnym domu. Matt nie miał nic przeciwko. Udałam się do naszej sypialni. Założyłam duży, luźny T-shirt, getry, a włosy spięłam w kitkę. Chciałam się odwrócić, ale coś to uniemożliwiło. Malutkie rączki owinęły wokół moich kostek. Powoli popatrzyłam w dół. Raczkował tam mój mały synek- Jev. Podniosłam go z ziemi. Razem poszliśmy do tatusia. Mały bawił się moimi włosami.
- Jak się mają moje skarby? - spytał Jack jak tylko nas zobaczył.
- Dopsze - powiedział powolutku Jev.
-  A powiedz, jak Ty się czujesz? - popatrzył na mnie - Mała nie doskwiera?
- Nie, chyba śpi - uśmiechnęłam się i pogłaskałam brzuch.
            Usiadłam na krześle i obserwowałam mojego męża. Jev zszedł z moich kolan i patrzył się na mój brzuch. Pomału wyciągnął rękę i zaczął go głaskać.
- Mamo? - usłyszałam jego głosik.
- Tak skarbie?
- Kiedy będę starszym bratem?
- Już niedługo - uśmiechnęłam się na myśl, że Jev chce być już bratem.

            Jack podszedł do nas. Podniósł mnie z krzesła, sam na nim usiadł i posadził mnie sobie na kolanach. Jev kazał się postawić i gdzieś pobiegł. Moment, w którym zostaliśmy sami Jack wykorzystał i mocno mnie pocałował. Słysząc śmiech małego oderwaliśmy się od siebie. Wstałam z Jack'a i wzięłam go na ręce. W ręku trzymał misia, którego dostał od swojej chrzestnej. Z powrotem  usiadłam na nogach męża. Objęłam go za szyję i zrobiliśmy grupowego przytulasa. Cała moja rodzina była ze mną. Mąż, syn i córka, która niedługo ma się narodzić.



------------------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś proszę zostaw po sobie komentarz, to motywuje.
Oto i koniec historii Izz. Mam nadzieję, że opowiadanie się podoba.
Bardzo chciała bym podziękować za komentarze, a także
moim czytelnikom, którzy dotarli do końca historii.
Z okazji tego, że są święta, chcę Wam życzyć wszystkiego co najlepsze.
Aby każdy spełnił swoje marzenia i odważył się zrobić coś co od zawsze chciał.
 Chciałabym Was też zaprosić na mojego nowego bloga.
------------------------------- >>>>>>>      Nowy blog
Jest już prolog. Reszta mam nadzieję, pojawi się po nowym roku :)
Jeszcze raz Wesołych Świąt i Szczęśliwego nowego roku :)

niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział XXVII

- Dobry wieczór żywioły- usłyszałam przez głośniki głos Benjamina Morgana.
          Byłam przerażona, a zarazem wściekła. Czułam, że puls mi przyśpieszył. Robiło mi się gorąco i słabo.
- Proszę, wszystkich o opuszczenie sali - znów się odezwał.
         Ludzie zaczęli wychodzić, a my staliśmy bez ruchu. Wiedziałam, że nas obserwowali. Chciałam, żeby wszyscy już wyszli, żeby byli bezpieczni.
         Kiedy ostatnia osoba wyszła, drzwi od sali zamknęły się z trzaskiem. Zrobiło się ciemno. Jack wytworzył kulę ognia, która rozświetliła mrok. Staliśmy całkiem sami. Czekaliśmy na Morgana. Chyba po jakiś 5 minutach nasz prześladowca przyszedł. A z nim byli jego ochroniarze. W tym Tom i Sam. Stanęli na przeciwko nas.
- Witam Was drogie dzieci - odezwał się Morgan.
- Czego od nas chcesz?- spytałam bez żadnych wstępów.
- Moja kochana - na te słowa jeszcze bardziej się wkurzyłam - Chce tego po co ta organizacja została stworzona. Chce Waszej śmierci.
- Dlaczego? - spytał Jack - Co Wam to da?
- Świat będzie bezpieczniejszy - opowiedział Benjamin - Jesteście zagrożeniem.
- Nie wydaje mi się - powiedziała Nat - Nikogo nie krzywdzimy, nikt nie wie o naszych zdolnościach.
- To tylko kwestia czasu - prychnął Morgan.
       Staliśmy tak i patrzyliśmy się na siebie. Nie wiem, w którym momencie mam się spodziewać ataku.
- Czy nie możemy jakoś tego pokojowo rozwiązać? - przerwałam tą ciszę.
- Ty Piąty Żywiole - wskazał na mnie palcem - Jesteś najniebezpieczniejsza z niech wszystkich. Ty na pewno nie możesz żyć.
- Dobra, rozumiem. Nie musisz krzyczeć - powiedziałam spokojnie - Ja muszę zginąć, ale Oni nie - wskazałam na przyjaciół - Wypuść ich.
- Izz, co Ty robisz? - spytał Jack po chwili.
- Nie przeszkadzaj - warknęłam tylko.
- Mam rozumieć - Morgana zaczął się drapać po brodzie - Że chcesz się poświęcić dla nich?
- Dobrze zrozumiałeś - mój głos był pewny. Wolę zginąć i ocalić przyjaciół, niż żebyśmy wszyscy zginęli.
- Dobrze - odezwał się w końcu - Ale muszę przysiądź,  że już nigdy nie użyją swoich mocy - spojrzał na mnie - Jeśli to zrobią, a dowiemy się o tym, zginął.
- Obiecują - odpowiedziałam za nich.
          Wiedziałam, że się z tym nie zgadzają, ale chce ich chronić. To jest dla ich dobra.
- Mogę się pożegnać? - popatrzyłam na niego. Skinął głową. 
          Odwróciłam się do nich. Mieli w oczach łzy. Wszyscy. Ja też miałam, chodź nie zdawałam sobie z tego sprawy. Podeszłam do Nat.
- Masz się nie załamać - przytuliłam ją - rozumiesz! To nic nie zmienia. Masz żyć pełnią życia.
- Kocham Cię - Nat płakała, ja tak samo - Proszę nie rób tego.
- Też Cię kocham - pocałowałam ją w policzek.
          Zbliżyłam się do Luke'a. Mimo, że znałam go mało i krótko. Był ważny. Tak jak wszyscy.
- Jeśli ją skrzywdzisz, będę Cię nawiedzać, okej?
         W odpowiedzi przytulił mnie do siebie. Będzie mi ich brakować. Czas na Su i Cris'a.
- Mam nadzieję, że będziecie razem - zwróciłam się do nich - Będziecie małżeństwem i tak dalej.
- Jeśli będziemy - przytulili mnie - Nasza córka będzie mieć na imię Izabel.
- Kochani.
       Została jeszcze jedna osoba. Na której mi najbardziej zależało.
- Izz, nie rób tego - Jack mnie objął - Ja nie chcę żyć bez ciebie.
- Znajdziesz sobie lepszą dziewczynę - podciągnęłam nosem - która będzie normalna. Nie to co ja.
- Nie znajdę - przyciągnął mnie do siebie - Ty jesteś, byłaś i zawsze będziesz.
     Pocałował mnie mocno i emocjonalnie. Oddał w ten sposób całego siebie. Oderwałam się od niego i stanęłam przed Morganem. Ostatni raz się do niech odwróciłam.
- Kocham Was i powiedźcie Matt'owi, że jego też.
      Nim się zorientowałam miałam w brzuchu sztylet. Taki sam jak we śnie. Upadała bym na ziemię, gdyby mnie ktoś nie złapał. Robiło mi się ciemno przed oczami. Próbowałam, coś dostrzec, nie nie mogłam rozpoznać twarzy. Jedyne co pamiętam to, to że usłyszałam krzyk.

~ Nat

     Izz, żegnała się z nami. Nie chciałam, żeby się poświęcała. Życie bez niej będzie bez sensu. Przekazałam w myślach Jack'owi, że jeśli będzie chciał coś jej zrobić to zaatakujemy. Skinął niezauważalnie głową. 
    Wypowiadała ostatnie słowa i wtedy dostałą sztyletem. Chwiała się i upadłaby gdyby nie Matt.
     Byłam bardzo zdziwiona. Nie miałam pojęcia skąd się tu wziął. Izz odpłynęła. Jack wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Teraz był ten moment. Zebrałam wszystkie swoje myśli. Skupiłam się. W sali było wystarczająco cieczy, żeby coś z tego zrobić. Starałam się, żeby nikt nie widział tego co robię. Jack wyłapał, że to już czas. Odwracał uwagę.
- Jesteś z siebie zadowolony - spytał z strasznie rozwścieczoną twarzą.
- Nie do końca - odpowiedział mu Morgan - Jeszcze wy żyjecie.
      Woda utworzyła ścianę za nim. Podniosłam ręce i utworzyłam z niej kulę, którą otoczyłam ich wszystkich. Szarpali się w niej. Długo nie wytrzyma.
- Zaraz będzie jadka - krzyknęłam - Przygotuje się.
        Posłuchani błyskawicznie. Jack wytworzył kule ognia, Luke huragany, a Cris musiał jakoś wykorzystać kilka roślinek z sali. Matt zabrał Izz z środka. Owinął jej brzuch materiałem, tak żeby uciskał ranę. Wyciągnął pistolet spod sukienki Izz i dołączył do nas. Su stała i czekała na okazje do paraliżu.
        Popatrzyłam na nich. Wszyscy skinęli głowami. Wypuściłam wodę. Morgan i jego ludzie spadli na podłogę. Jeden z ochroniarzy wyciągnął pistolet i zaczął strzelać.
        Zaatakowaliśmy ich. Jack walczył z Morganem. Nie miałam chwili, żeby obserwować ich ruchy, bo musiałam odebrać atak. Walczyłam chyba z Sam'em. Tym samym, który uprowadził Izz. Nie dawałam mu lekkich ciosów. On też mnie nie oszczędzał. Dzięki umiejętnością rzuciłam w niego stołem, przez co został nim przygnieciony i chyba stracił przytomność. Nie dane było mi odpocząć, bo kolejny już zaczął do mnie mierzyć. Zrobiłam lodową kulę i cisnęłam nią w niego.
         W tym momencie do sali wpadło kilkanaście uzbrojonych osób. Patrzyłam na moich przyjaciół. Byli zdezorientowani tak jak ja. Najlepsze, było to, że Morgan i jego ludzie też. Przemieściliśmy się blisko siebie. Tamci jakby nie zwracali na nas uwagi. Mieli karabiny wycelowane w naszych oprawców.
        Na samym końcu weszła kobieta. Tak jak pozostali była w czarnym kombinezonie i masce. Stanęła przed Morganem i powiedziała:
- Benjaminie Morgan - skądś kojarzyłam ten głos - zostajesz skazany na dożywocie w pilnie strzeżonym więzieniu. Twoi ludzie też. Zarzuty wobec Ciebie są proste : Zabicie Marvina i Victorii Vaz, próba zabicia tych młodych osób - wskazała na nas - I poważenie uszkodzenie zdrowia Izabeli Vaz. Nie stawiajcie oporu, tylko grzecznie przejdźcie do pojazdu.
       Ludzie zaczęli wychodzić. Przez całą tą scenę zastanawiałam się, kim jest ta kobieta i dlaczego ją kojarzę. Aż w końcu załapałam. Ale to nie mogła być Ona.
      Odwróciła się w naszą stronę i dokładnie lustrowała. Zobaczyła Izz leżącą, krwawiącą na ziemi. Wzięła krótkrofalówkę i rozkazała:
- Przyślijcie medyków do sali gimnastycznej.
    Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzęzł mi w gardle. Na szczęście Matt się odezwał:
- Ciocia Emily?
      Czyli on też ją rozpoznał. Widziałam, że kobieta lekko się spięła, ale ściągnęła maskę. Ukazała się nam twarz matki chrzestnej Izz. Nie miałam pojęcia, co ona w tym wszystkim robiła, ale nie mogłam się powstrzymać i podeszłam ją przytulić. Od początku mojej znajomości z Izz, była dla mnie jak ciocia.
     Odwzajemniła uścisk. Przerwała go, gdy ktoś wszedł do sali. Byli to medycy, jak sądzę. Podeszli do mojej przyjaciółki i zaczęli ją badać. Była bardzo osłabiona i ledwo przytomna. Nie była z nią kontaktu. Podnieśli ją i zaczęli wynosić z sali. Jack od razu poszedł za nimi.

~ Jack

      Zaczęli zabierać Izz z sali. Nie pozwolę jej nigdzie samej zabrać. Wyszedłem za nimi na pole. Było tu dużo uzbrojonych ludzi. Cywile stali za taśmami. Wiem, że przyglądali się mi, a w szczególności mojej kochanej. Włożyli ją do jakiegoś samochodu. Chciałem tam wejść, ale mi nie pozwolili.
- Sorry młody - ujął mnie za przedramię i odezwał się jeden z tych co nieśli Izz - Nie możesz wsiąść.
- Nie nazywaj mnie młodym - chwyciłem jego rękę i mocno ścisnąłem, odrywając od swojej części ciała - I jadę z nią. Więc mnie nie zatrzymuj.
- Rozumiem, że chcesz, ale nie możesz - ponownie próbował mnie zatrzymać.
- Wpuść go - usłyszałem głos ciotki Izz.
- Dziękuję - powiedziałem i wszedłem do pojazdu.
       Wziąłem mój skarb na kolana i próbowałem utrzymać jej świadomość, która co jakiś czas wracała. Ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku.

       Od kilku dni siedzę przy łóżku szpitalnym mojej dziewczyny. Lekarze nie stwierdzili poważnych urazów, ale straciła sporo krwi i musi odpoczywać. Nie ma z nią kontaktu, odkąd tu przyjechaliśmy.
       Trzymałem jej dłoń i gładziłem knykcie.
- Wyjdziesz z tego kochanie- szepnąłem - Nie poddawaj się i wróć do nas. Do mnie, kocham Cię.
     Poczułem jak lekko ścisnęła moją dłoń.
- Izz - pochyliłem się nad nią - Słyszysz mnie?
    W odpowiedzi znów ścisnęła moją dłoń.
- Proszę, otwórz oczy. Błagam...

~ Izz 

    Znajdowałam się w ciemności. Gdzie nie popatrzyłam widziałam czarne plamy. Zaczęłam iść przed siebie. Chodź nie wiedziałam dokładnie gdzie idę. Chciałam coś w końcu zobaczyć. Kilka metrów dalej, może więcej, dostrzegłam jasne światło. Podążyłam w jego kierunku. 
    Mojej wszystkie wspomnienia pojawiły się przede mną. To jak byłam mała i ubierałam z rodzicami choinkę. Albo jak z Matt'em chodziłam na plac zabaw. Kiedy spotkałam Jack'a, Nat i resztę przyjaciół. Śmierć moich rodziców, scenę z sali gimnastycznej. Zebrało mi się na płacz.
    Wtedy usłyszałam głos Jack'a. Wołał mnie. Kazał mi się nie poddawać. Pobiegłam w kierunku, z którego dochodził. Pojawiła się ta sama jasna plama światła. Dotknęłam jej.
    Dotknięcie zapoczątkowało moje znikanie. Nie wiedziałam co się dzieje, ale poddałam się temu. Myśli skupiłam na głosie Jack'a.
    Leżałam na czymś miękkim. Ale to nie było moje łóżko. Próbowałam podnieść powieki, ale nie dałam rady. Nic nie widziałam, za to słyszałam czyjś oddech.
- Do mnie, kocham Cię.
    W tym szepcie było tyle uczuć. Rozpacz, miłość, nadzieja. Nie mogła otworzyć oczu, więc spróbowałam ścisnąć jego rękę. Ledwo, ale się udało. Zadziałało.
- Izz - słyszałam, że podniósł się z czegoś i stał już bliżej mnie - Słyszysz mnie?
     Dalej nie mogła otworzyć oczu. Ponowie ścisnęłam jego dłoń.
- Proszę, otwórz oczy. Błagam...
     Wszystkie siły jakie miałam w sobie, skupiłam na tym, żeby otworzyć oczy. Bardzo długo próbowałam. Po jakimś czasie udało mi się. 
    Obraz był rozmazany, wszystko zlewało się z wszystkim. Zamrugałam kilka razy. Ukazała mi się uśmiechnięta twarz mojego ukochanego.

---------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś proszę zostaw po sobie komentarz, to motywuje.
Rozdział nie jest najlepszy, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Zbliżamy się już do końca tej historii.
Do przeczytania za tydzień mam nadzieję :D 

niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział XXVI

Dwa tygodnie później

            Leżałam na łóżku. Było już po 9. Nie chciało mi się dziś iść do szkoły. Dzisiaj bal, więc zrobiłam sobie wolne. Zresztą dziewczyny też. Koło 12 mają przyjść, żeby zacząć się szykować. Niby rozpoczęcie jest o 18, ale pewnie i tak się nie wyrobimy.
            Wygramoliłam się z pościeli i zeszłam na dół. Nastawiłam  wodę na kawę i zrobiłam śniadanie. Kanapki z białym serkiem i pomidorem. Najprostsze, ale jakie dobre. Siadłam do stołu i wybrałam numer do Nat. Miałam ją obudzić.
- Halo? – usłyszałam jej mega zaspany głos.
- Pobudka skarbie – powiedziałam radośnie.
- Czy ja zamawiałam pobudkę? – spytała już żywsza.
- Tak – zaśmiałam się – wczoraj.
- Ehh – westchnęła – Już wstaje.
- Do zobaczenia – pożegnałam się.
- Pa – rzuciła i rozłączyła się.
            Zjadłam kanapki, wypiłam kawę i wróciłam do siebie. Przygotowałam kremową bieliznę i poszłam do łazienki. Tym razem postawiłam na długą kąpiel w wannie. Weszłam do cieplutkiej wody, pełnej piany. Leżałam odpoczywając, słuchając muzyki i myśląc.
            Od dwóch tygodni mam bardzo realistyczne sny. Różnią się tylko jednym drobnym szczegółem od siebie.  W jednym Morgan zabija mnie w moim własnym łóżku, a w drugim na balu, razem z moimi przyjaciółmi. Oby to były tylko sny.
            Umyłam ciało żelem, a włosy szamponem. Miałam zmywać pianę, kiedy poczułam ból z tyłu głowy. Zaczęły napływać do mnie myśli i obrazy. Wszystkie przedstawiały moją śmierć na balu. Zanurzyłam się w wodzie. Zacisnęłam powieki. Ból zniknął. Wynurzyłam się. Przerażona zmyłam pianę i wyszłam z wody. Na wysuszone ciało ubrałam bieliznę, a na to szlafrok. Włosy związałam w ręcznik. Wróciłam do sypialni. Trochę się już uspokoiłam. Siadłam przed biurkiem. Miałam przygotowane wszystko do malowania paznokci. Zaczęłam czyścić i równać paznokcie. Nałożyłam podkład. Ręce mi nadal drżały. Czekałam, aż lakier wyschnie. Włączyłam radio. Moja ulubiona stacja. Podkład wyschnął, więc rozpoczęłam nakładanie kremowego lakieru.
            Właśnie kończyłam czyścić skórki, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zeszłam na dół. Byłam pewna, że są to dziewczyny. Myliłam się. Na werandzie stał Matt. Tak bardzo się cieszyłam, że go widzę, że aż na niego skoczyłam.
- Boże co Ty tu robisz? – spytałam nadal przytulona do jego szyi.
- Przyjechałem odwiedzić siostrę na weekendzie –odpowiedział stawiając mnie na podłodze.
- Ta, bo uwierzę – zaśmiałam się.
- To jest jeden z powodów – uśmiechnął się – Dzwonił Twój wychowawca i poprosił, żebym był dziś jednym z opiekunów na balu.
- Serio? – westchnęłam
- Tak, widzę, że Ci się to nie podoba – uśmiechnął się złośliwie – Idę wziąć prysznic.
            Zamknęłam drzwi i chciałam iść na schody. Ale znów zadzwonił dzwonek. Wróciłam się. W drzwiach stały dziewczyny. W rękach miały pokrowce i kosmetyczki. Przytuliłam je i poszłam na górę.
- Jak tam kochane? –spytałam siadając na łóżku
- Dobrze, ale musimy się już szykować – odpowiedziała Nat
- To ja robię makijaż – odezwała się Su – Mam cały sprzęt.
- Ja czesze – uśmiechnęła się Nat.
- To ja pomaluje Su – powiedziałam.
            Zaczęłyśmy się przygotowywać. Ze względu na to, że Su miała z nas krótką sukienkę, postanowiłyśmy, że będzie mieć rozpuszczone włosy, ale spięte po bokach. Nat zajęła się tworzeniem fryzury. Ja natomiast przeglądałam kosmetyczkę. Fioletowa sukienka, czyli jakieś ciemne cienie. Wybrałam odcień fioletu podobny do stroju. Nałożyłam go, zrobiłam średniej grubości kreski, a rzęsy pociągnęłam tuszem. Kończąc swoje dzieło do pokoju wszedł Matt.
- Witam drogie panie – posłał dziewczyną uśmiech – Dobra robota.
- Dzięki – odpowiedziałyśmy razem z Nat.
- Pomóżcie mi – pokazał nam czarny krawat i myszkę – Który?
- Będziesz w całym garniaku? – spytałam przytaknął- To muszkę, a później możesz ją ściągnąć.
- Okej, to nie przeszkadzam już – zaśmiał się i wyszedł.
            Kiedy skończyłyśmy przygotowywać Su, przeszedł czas na Nat. Ostatnio byłyśmy kupić jej sukienkę. Wybór padł na długą prostą wiązaną na szyję suknię w kolorze morza. Su zdecydowała, że zrobi jej cieniowe ombre  w odcieniu niebieskiego. Ja postanowiłam upiąć włosy w stylu bocznego warkocza zrobionego do koka z wypuszczoną grzywką.
            Długo pracowałam nad perfekcją. Za 5 razem dopiero się udało. Zostało jakieś 2,5h do przyjazdu chłopaków. Teraz ja siadłam na krzesełko. Mimo, że mam jasną sukienkę Su zdecydowała się na czarne cienie, grubą kreskę. Nat upięła moje włosy w niedbałego koka, ale wyglądał na eleganckiego. Przyszedł czas, żeby włożyć sukienki. Dziewczyny na szczęście pomyślały i ubrały rozpinane koszule. Pierwszą sukienkę włożyła Nat. Pomogłyśmy jej z zapięciem i zawiązaniem. Su nie miała problemu, z założeniem dała radę. Natomiast mi musiały pomóc. Zapięcie było takie, że sama nie dałabym rady.
- Czas na dodatki – uśmiechnęłam się – Macie cały mój asortyment do dyspozycji.
- Jesteśmy przygotowane – zaśmiały się.
            W pokrowcach miały pudełeczka z biżuterią. Su ubrała długie kolczyki w kolorze jasnego różu, w kształcie kuleczek. Do tego naszyjnik z serduszkiem (chyba od Cris’a) oraz różową bransoletkę. Nat miała zestaw naszyjnik, kolczyki i bransoletka ze srebra w błękitne kryształki. Ja nie za bardzo miałam dodatki beżowe, ale wybrałam bransoletki od cioci z żywiołami, naszyjnik od Jack’a „Izz”, a na uszy małe kryształki.
- Dziewczyny, mogę stwierdzić, że jesteśmy gotowe – uśmiechnęłam się do nich i wyciągnęłam telefon – Pora na zdjęcie.
            Ustawiłyśmy się i każda z nas zrobiła po kolei zdjęcie.
- Ale jeszcze nie jesteśmy gotowe – powiedziała Nat – musimy się jeszcze uzbroić.
- Co? – zapytałam zdziwiona
- Skoro śni Ci się cały czas, że coś złego ma się zdarzyć na balu to trzeba być przygotowanym – wyciągnęła z torby paski na uda.
            Podeszła do mnie i przyczepiła mi na lewej nodze rzemyk z uchwytem.
- Gdzie masz pistolet? –spojrzała na mnie
            Z jeszcze bardziej zdziwioną miną podeszłam do szafy i wzięłam broń do ręki. Nat pokazała, żebym włożyła go do pokrowca, tak też zrobiłam. Stanęłam przed lusterkiem. Nawet nie było widać tego. Odwróciłam się, bo zauważyłam, że Nat też sobie zakłada, ale nie ma pistoletu tylko trzy sztuki noży.
            W pokoju rozniósł się dźwięk naszych komórek. I to wszystkich równocześnie. Spojrzałam.
- Jack – powiedziałam
- Luke – zaśmiała się Nat
- Cris – Su uśmiechnęła się i odebrała
            Też odebrałam. Cały dzień nie gadaliśmy.
- Słucham.
- Witaj księżniczko – usłyszałam głos Jack’a-  I jak gotowe?
- No prawie, jeszcze buty – uśmiechnęłam się – A jak tam Wy?
- To dobrze, że jeszcze tylko buty – ktoś zadzwonił do drzwi – Bo my już jesteśmy.
- To pa – rozłączyłam się.
            Popatrzyłam na dziewczyny. Też już się rozłączyły. Wzięłyśmy torebki i zaczęłyśmy ubierać szpilki. Moje były chyba najwyższe. Beżowe szpilki z platformą. Su miała proste czarne, które pasował doskonale do torebki. Nat za to miała śliczne turkusowe koturny.
            Już w 100% gotowe zeszłyśmy na dół. Chłopaki nie wiedzieli, że Matt przyjechał. Stali teraz w rządku przed nim i nic się nie odzywali. Wszyscy trzej byli w garniturach i dopasowanych do naszych sukienek krawatach. Zastanawiam się jak Su zmusiła Cris’a do założenia fioletowego krawatu.
- Matt, odpuść im – powiedziałam jak byliśmy już za nim.
- Jak sobie życzysz – zaśmiał się i poszedł do kuchni.
            Podeszłyśmy do naszych chłopców. Dziewczyny nadal były niższe od swoich, natomiast ja byłam na równi, prawie. Delikatnie pocałował mnie.
- Ślicznie wyglądasz – szepnęła mi – ale nie lubię, jak jesteś prawie mojego wzrostu.
- Ty też niczego sobie – zachichotałam się – Raz na rok zniesiesz.
- Jakoś dam radę – zaśmiał się i znów mnie pocałował.
- Izabelo Mario Annabeth Vaz – usłyszałam głos brata – Czy Ty do cholery masz tatuaż?
            Widziałam w oczach Matt’a złość, a na twarzach moich przyjaciół rozbawienie.
- Matt, braciszku – zaczęłam – Tak, mam tatuaż, ale to już dawno, więc nie krzycz na mnie.
- Nie mam zamiaru krzyczeć, ale kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? – założył ręce na pierś.
- Nie wiem, ale kiedyś bym Ci powiedziała – zrobiłam słodkie oczka – Czyli nie masz mi tego za złe?
- No co Ty siostra – przytulił mnie – Ale więcej nie rób takich numerów.
- Obiecuje – uśmiechnęłam się
- Nie chce przerywać rodzinnego przytulasa – usłyszałam głos Jack’a – Ale musimy już jechać.
            Oderwałam się od brata. Jack miał racje, za chwile rozpocznie się bal. Wyszliśmy z domu i udaliśmy się do samochodu. A raczej limuzyny, którą chłopaki wynajęli.
Od dwóch godzin nie schodzę z parkietu. Odkąd dotarliśmy na zabawę, cały czas się bawimy. Na razie nic nie wygląda tak jak w moim śnie. Mam nadzieję, że nie będzie.
- Idziemy chwilę odpocząć? – szepnął mi do ucha Jack.
            Skinęłam głową i poszliśmy do naszego stolika. Nalałam sobie soku pomarańczowego i wypiłam jednym duszkiem. Obserwowałam salę. Wszystko wyglądało porządku. Nagle muzyka ucichła, a na scenę wszedł dyrektor.
- Witam całą młodzież – zaczął oficjalnie – To jest moment, na który czekaliście.
            Wszyscy ucichli. Nasi przyjaciele przyszli do stolika.
- Naszym Królem jesienni zostaje – przestał mówić i wyciągnął kartkę z koperty – Królem zostaje Jack Woolin. Brawo.
            Rozległy się brawa, ale Jack nie wstał. Siedział nadal zszokowany. Popchnęłam go lekko. Podniósł się i poszedł na podwyższenie. Dyrektor uścisnął mu dłoń, a na głowę włożył koronę. Skarbek patrzył się na mnie z uśmiechem.
- Dobrze, a teraz czas na Królową – znów zrobił przerwę, z koperty wyciągnął papierek – Królową zostaje Izabela Vaz.
            Nat pisnęła, Su uśmiechała się od ucha do ucha, a ja nie mogłam się ruszyć. Otrząsnęła się i wolnym krokiem podeszłam do Jack’a. Dyrektor uścisnął mi dłoń i założył diadem. Chwyciłam dłoń mojego chłopaka. Zeszliśmy na środek parkietu, gdy zrobiło się miejsce. Zaczęła grać muzyka, a my zaczęliśmy tańczyć.
            Gdzieś w połowie utworu dołączyli do nas nasi przyjaciele. Tańczyliśmy koło siebie. Jack mnie puścił i przeszedł dalej, a do mnie dołączył Luke. Zrobiliśmy jedno kółko i znów zmiana. Z Cris’em także jedno okrążenie i wrócił do mnie Jack. Oparłam głowę o jego ramię i tak bujaliśmy się w lewo i prawo.
            Niespodziewanie światła zgasły, a muzyka ucichła. Wszyscy byli przerażeni. Ja szczególnie, bo sen może się właśnie spełnić. Stanęliśmy grupką na środku. Czekałam tylko na ich ruch. Usłyszeliśmy przez głośniki:

- Dobry wieczór żywioły…

----------------------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś proszę pozostaw komentarz.
Oto wielki powrót!
Na początku chciałam bardzo przeprosić za moją kilku miesięczną nieobecność.
Wakacje jakoś mnie za bardzo rozleniwiły, straciłam wenę. Rozpoczęłam naukę w technikum i musiałam zdobyć dobre oceny na początek.
Wracając do bloga, mamy w końcu rozdział. Opowiadanie zbliża się do końca. Mam nadzieję, że rozdział, jak i całe opowiadanie Wam się spodoba.
Do przeczytania :D