piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział XXII

                Jest już grubo po 22. My nadal leżymy i oglądamy filmy. Jest zajebiście śmiesznie i w ogóle. Wypiłam chyba z pięć piw. Jak chyba każdy. Może Nat mniej, ale też się dobrze bawi. Leżę na Jack’u. Jego brzuch jest niezwykle wygodny. Kończy się nasz film. Oglądaliśmy „Ted”. Strasznie porypana komedia.
- Mam pomysł – krzyknęła Suzzan, tak, że podskoczyłam – Zagramy w butelkę.
- Okej – odpowiedzieliśmy razem.
            Jesteśmy troszkę wstawiani, więc będzie fajnie. Suzzan podniosła się z Cris’a i chwiejnym krokiem ruszyła do kuchni. Cris też wstał i przesunął stolik troszkę bliżej telewizora. Su wróciła. W rękach trzymała dwie butelki. Jedna była pusta, po jakimś soki, a druga była szklana z jakimś płynem. Odwróciła butelkę przodem do nas. Była to wódka. Na zakrętce, położyła kieliszek. Usiadła po turecku obok Cris’a. Obróciłam się na Jack’u i upadałam na podłodze. Zaczęłam się śmiać. Usiadłam obok mojego skarba. Nat też zeszła z Luke’a. Siedzieliśmy na zmianę - chłopak, dziewczyna.
- Zasady znacie, nie muszę ich przypominać. Ale kto nie wykona jakiegoś zadania – uśmiechnęła się – Pije, bez popity. – kiwnęliśmy głowami, że rozumiemy – To ja zacznę.
            Su położyła pustą butelkę na podłodze i zakręciła. Troszkę to trwało, ale zatrzymało się na Luke’u.
- Luke – uśmiechnęła się Su – Prawda czy wyzwanie?
- Może – zastanowił się chwilkę – Wyzwanie.
- Dobrze – Su przesunęła palcami po brodzie – Pocałuj osobę, która skradła Ci serce.
            To akurat było proste. Serce Luke’owi skradła Nat. Chwilę się zastanawiał, żeby ją wkurzyć, ale i tak ją pocałował. Bardzo czule. Oderwał się od niej i zakręcił. Wypadło na Jack’a.
- Prawda czy wyzwanie, stary? – spytał Luke.
- Prawda – odparł bez zastanowienia.
- Co jest najlepszą rzeczą jaka Cię w życiu spotkała?
- Muszę pomyśleć – zamknął oczy i siedział w milczeniu. Odezwał się po chwili, ale powieki nadal miał zamknięte – To było bardzo dawno temu. Byłem wtedy na spacerze z mamą. Miałem chyba z 4 może 5 lat. Poszliśmy ns plac zabaw. Zaprowadziła mnie do piaskownicy. Bawiłem się, gdy nagle podeszła do mnie mała dziewczynka, z pięknymi szarymi oczami i krótkimi włosami – uśmiechnął się, wiem o czym mówi, też to pamiętam – była w takich słodkich różowych bodach, podajże z jakimiś królikami. Uśmiechała się do mnie. Pomogłem jej wejść do piaskownicy. Zaczęliśmy się razem bawić. Przedstawiłem jej się, ale troszkę nie wyraźnie, bo jeszcze wtedy sepleniłem. Ona się zaśmiała. Również się przedstawiła. Wypowiedział tylko dwie literki. Iz. Od tamtego dnia, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi – otworzył oczy, miał zaszklone – wiemy, o sobie wszystko. Jak ten mały szkrab poszedł do przedszkola, poznała tam dziewczynkę, o jasnej cerze, z blond włosami i niebieskimi jak morze oczami, była to Nat. Zaprzyjaźniły się – po moich policzkach płynęły łzy. Spojrzałam na Nat, też płakała. – Przez te wszystkie lata jesteśmy przyjaciółmi. Ja, Nat i Izz. Zawsze nierozłączni. Najlepsze imprezy, tylko razem, przygody też. To jest najlepsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała. Poznanie tych dwóch dziewczyn.
- Jack – otarłam łzy, przytuliłam go i wbiłam się w jego usta – Kocham Cię – szepnęłam w jego głowie.
- Ja Ciebie też – odpowiedział w ten sam sposób.
- Jesteście słodcy, ale wystarczy – powiedział Cris – Kręć.
- Spoko – zakręcił, wypadło na Su – Prawda czy wyzwanie?
- Prawda.
- Jakie jest Twoje największe marzenie?
- To proste – uśmiechnęła się i spojrzała na Cris’a – Iść na studia dziennikarskie, wyjechać do Stanów i założyć rodzinę.
- Ze mną prawda? – chwycił ją za rękę.
- Oczywiście – musnęła jego usta. Zakręciła butelką. Wypadło na Cris’a – Prawda czy wyzwanie?
- Prawda – odparł Cris.
- Powiedz proszę, co takiego robisz każdego ranka i co robisz nad jeziorem? – spytała poważnym tonem.
- Rano chodzę pobiegać – oznajmił Cris.
- Kochanie, to ma być prawda.
- I trenuję Izz w walce – spojrzał na mnie. Skinęłam, że jest w porządku.
- Trenujesz ją, ale dlaczego? – zdziwiła się, chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
- Bo … - urwał.
- Bo zostałam porwana jakiś czas temu – dokończyłam za niego -  Nie chcę, żeby coś takiego się powtórzyło, więc poprosiłam Cris’a o pomoc.
- Dobra, chyba rozumiem – powiedziała Su – A co z jeziorem?
            Cris chwilę milczał. Myślę, że rozmawiał z Jack’iem. Mnie to nie będzie przeszkadzać, jak się dowie prawdy.
- Jeśli chodzi o jezioro – zaczął – pamiętasz jak Ci wspominałem, że panuję nad ziemią? – przytaknęła – No to masz przed sobą pozostałe żywioły. Nad jeziorem cała nasza czwórka pomagała Izz, kształcić swoje zdolności, ponieważ od niedawna wie, że ma moc.
- Ale czy żywiołów nie jest tylko cztery? – spytała wstrząśnięta Su – Kto ma jaką?
- Tak, są cztery. Ja panuję nad ogniem – odezwał się Jack – Nat nad wodą, a Luke na powietrzem.
- Są cztery, więc kim jest Izz? – spytała
- Izz, jest Piątym Żywiołem – poinformował ją Jack – Panuje nad wszystkimi żywiołami.
- Oj, przepraszam Was – Suzzan posmutniała – To są wasze sprawy, nie powinnam, była pytać, ale myślałam, że Cris mnie zdradza.
- Serio, myślałaś, że mógłbym? – Cris się oburzył.
- Przez chwilę, tak. Przez kilkanaście dni, nie miałeś dla mnie czasu, więc tak myłam – uroniła łezkę.
- Kochanie – Cris podniósł jej podbródek – Kocham Cię, od trzech lat. Z każdym dniem coraz mocniej. Nigdy Cię nie zdradzę, a nawet gdybym to zrobił, to myślę, że ani Jack, Izz, Nat czy Luke nie puszczą mi tego płazem.
- I tu się z Tobą zgadzam – powiedział Jack.
            Su lekko się uśmiechnęła. Cris ją pocałował. Myślę, że zapewnił ją co do swoich uczuć. Kiedy się od siebie oderwali, powiedziałam:
- Teraz wiesz, znasz naszą tajemnicę, musisz obiecać, że nikomu nic nie powiesz, okej?
- Jasne – kiwnęła głową – Kręć Cris.
            Cris zakręcił. Wypadło na mnie. Ciekawe, co mnie czeka.
- Prawda czy wyzwanie?
- Wyzwanie – odparłam
- Dobrze, więc – Cris się porozglądał – Pocałuj, którąś z dziewczyn.
- Co? – zaśmiałam się – Chyba Ci odbiło. Nigdy.
- Więc pijesz! – krzyknął. Nalał mi pełny kieliszek. Wypiłam na raz. Wzdrygnęłam się. Zakręciłam butelką.
- Su, prawda czy wyzwanie?
- Prawda – odpowiedziała.
- Czy masz jakiś sekret, który jest podobny do naszego? Jeśli tak to jaki?

- Tak, mam – wyznała – Nikt o nim nie wiem. Rodzina, rodzice, przyjaciele. Ani Ty Cris. Przepraszam.
----------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś pozostaw proszę komentarz.
Nawet głupie "fajny rozdział", to motywuje.
Rozdział jest, krótszy od pozostałych, nie miałam jak pisać. 
Dodaje go specjanie dla osób, które komentują 
prawie cały czas i chcą znać dalesze losy bohaterów.
Tak jak wspominałam ostatnio, lecę do NY i rozdział
będzie dopiero w połowie lipca, a może dopiero po wakcjach.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba i skomentujecie.

sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział XXI

             Moje słowa zawisły w powietrzu. Trochę dziwnie się czułam. Wujek i ciocia patrzyli na nas. Nie do końca wiedziałam o co tyle halo. Od tej niezręcznej ciszy wybawił nas dzwonek do drzwi. Zerwałam się pierwsza i poszłam otworzyć. Na werandzie stała ciocia Emily i wujek Hank. Mają po 37 lat, oboje są wysocy i mają brązowe włosy. Tylko oczy mają różne. Wujek ma niebieskie, a ciocia brązowe. Rzuciłam się na nich. Oboje są bardzo dla mnie bliscy. Przytulili mnie do siebie.
- Witaj Bella – odezwała się ciocia. Nikt do mnie nie mówi Bella, oprócz niej, wujka i bliźniaków.
- Cześć ciociu –oderwałam się od nich – Wujku jak się masz?
- Dobrze, a ty ? – spytał
- Myślę, że w porządku – uśmiechnęłam się – Olivia z Wami nie przyjechała?
- Przyjechała – odparła ciocia – Stoi na drodze i z kimś rozmawia.
- Okej, wchodźcie – odsunęłam się, żeby mogli wejść – wszyscy są w salonie.
            Weszliśmy do środka. Ściągnęli z siebie kurtki i poszliśmy do salonu. Atmosfera się rozluźniła, bo o czymś rozmawiali. Oczywiście Jack siedział cicho i tylko się przysłuchiwał.
- Dobry wieczór Elizabeth – uśmiechnęła się ciocia Emily – Mark.
- Witaj Emily – ciocia Elizabeth odwzajemniła jej gest – Hank.
- Emily, Hank – odezwałam się. Czasami zwracam się do nich po imieniu. Nie mają mi tego za złe.
- Co tam słoneczko? – spytała się ciocia
- Chciałabym Wam przedstawić – skinęłam na Jack’a, żeby wstał – mojego chłopaka Jack’a.
- Miło mi poznać – uśmiechnął się Jack, podał rękę cioci, a później wujkowi.
- Jaki uroczy młodzieniec – również się uśmiechnęła ciocia – Szczęścia Wam życzę.
- Dziękujemy – uśmiechnęłam się – Pójdę odprowadzić Jack’a.
- Dobranoc – powiedział mój skarb i poszliśmy do holu.
- Przepraszam Cię za wszystko – szepnęłam.
- Nie masz za co przepraszać – przytulił mnie – Teraz Twoja kolei, żeby poznać moją rodzinę.
- Dobrze. Będziesz jutro na pogrzebie? – spytałam
- Oczywiście – pocałował mnie w czoło. – Moi rodzice też przyjdą.
- Dziękuję – odsunęłam się od niego. Stanęłam  na palcach i musnęłam jego wargi.
            Jack przyciągnął mnie do siebie. Przywarliśmy do siebie. Lubię go mieć blisko przy sobie. Oderwaliśmy się od siebie na dźwięk dzwonka. Poszłam otworzyć. W progu zastałam Olivię. Jest młodsza ode mnie o rok. W przeciwieństwie do rodziców jest blondynką, a oczy ma dwu kolorowe. Jedno brązowe, a drugie niebieskie. Ubrana jest w krótką spódniczkę, która odsłania jej chude i zgrabne nogi. Ma czarną koszulkę, która odsłania jej brzuch, a na to ma czarną skajówkę. Oczy ma podkreślone kredką. Wymusiłam uśmiech.
- Hej Olivia – przywitałam ją.
- Hej Izz – uśmiechnęła się i dała buziaka w policzek. – Co tam u Ciebie?
- Może być – przepuściłam ją, żeby weszła – A u Ciebie?
- Dobrze – popatrzyła na Jack’a i szepnęła – Kto to jest?
- To jest Jack – westchnęłam
- Cześć, jestem Olivia – uśmiechnęła się zalotnie.
            O mój Boże, ona chce go poderwać.
- Jack – odparł obojętnie – Ja już będę lecieć skarbie.
            Olivia wytrzeszczyła oczy. Nie mogła uwierzyć, że jesteśmy razem? Ale przynajmniej będzie się od niego trzymać z daleka.
- W porządku – powiedziałam – Do zobaczenia jutro.
            Podszedł do mnie i pocałował. Całował czule i dał mi do zrozumienia, że Oliv, go nie obchodzi. Przestaliśmy, Jack złożył jeszcze buziaka na moim policzku i wyszedł. Udałam się z Olivią do salonu.
- Pójdę się położyć – odezwałam się – Jestem zmęczona. Dobranoc.
            Poszłam na górę. Wzięłam piżamę i weszłam do łazienki. Przebrałam się z nią. Przemyłam twarz zimną wodą i wróciłam do pokoju. Schowałam rzeczy do szafy. Rzuciłam się na łóżko. Sprawdziłam telefon. Mam nieodebrane połączenia od Nat. Wybrałam do niej numer. Odebrała od razu.
- Hejka Izz – usłyszałam głos przyjaciółki.
- Hej Nat. Po co dzwoniłaś?
- Martwiłam się. Nie odzywasz się od wczoraj – miała zmartwiony głos.
- Przepraszam, byłam z Jackiem – wytłumaczyłam się.
- No właśnie, jak było na randce?
            Opowiedziałam jej wszystko. Od tego, że pojechaliśmy na polanę. To co się tam stało. W umie nie mogła uwierzyć, że to zrobiliśmy. Wspomniałam jej także o śnie i o tym, że rodzina siedzi na dole. Oraz o tym, że Jack spodobał się Olivii. Skończyłyśmy gadać koło 22. Nat obiecała, że ona i Luke przyjadą na pogrzeb, i że Cris z Suzzan też będą. Cieszyłam się z tego, że będą przy mnie.
            Kiedy odłożyłam telefon na szafkę, usłyszałam jakiś dźwięk. Powoli się podniosłam i podeszłam do drzwi. Stałam tak przez chwilę i nasłuchiwałam. Odgłosy dochodzą  z dołu. Otworzyłam drzwi i udałam się na parter. Starałam się schodzić po cichu. W kuchni paliło się światło. Weszłam do pomieszczenia. W lodówce myszkował wujek Hank. Chrząknęłam.
- Matko Boska – zawołam wujek – Izabel nie strasz mnie tak, chyba że chcesz, żebym za zawał padł.
- Przepraszam wujku – zrobiłam niewinną minę – Po prostu usłyszałam hałas i chciałam sprawdzić, skąd pochodzi.
- Rozumiem Cię – uśmiechnął się – Idź spać.
- Dobrze, wujku – odwróciłam się, ale coś mnie zastanowiło – Wujku, czy ty przypadkiem nie możesz jeść po nocach?
- Nie mów cioci, dobrze? – spytał się, robiąc słodką minę.
- Okej – podeszłam i pocałowałam go w policzek.
            Wróciłam do pokoju. Wpełzłam na łóżko i otuliłam się szczelnie kołdrą. Zasnęłam prawie natychmiastowo.
Do moich uszu docierał przytłumiony dźwięk piosenki 5 seconds of summer „ Try Hard”. Przetarłam oczy i zaczęłam szukać telefonu. Była 5 nad ranem. Odebrałam.
- Halo? – powiedziałam zaspana.
- Izz, czekam na dole, złaź – usłyszałam głos Cris’a. Cholera trening.
- Daj mi 5 minut – rozłączyłam się.
            Zwlekłam się z łóżka. Poczłapałam do szafy. Wyciągnęłam sportowy stanik, czarne dresy i bluzę. Włosy spięłam w kucyk. Poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą. Od razu się orzeźwiłam. Po cichu zeszłam na dół. Włożyłam trampki i wyszłam przed dom. Było zimno. Cris stał przed domem. Starałam się uśmiechnąć. Był w czarnych dresach, szarej bluzie i szarej koszulce na ramiączkach.
- Hej – odezwał się.
- Cześć – przywitałam go – Co dziś dla mnie przygotowałeś?
- Bieg na polanę – znowu?- A później się zobaczy.
- To chodź – zaczęłam biec.
            Biegliśmy po asfalcie przez większość czasu. Cris skręcił w lewo i wbiegliśmy w las. Starałam dotrzymać mu kroku. Jednak mi się nie udało. Potykałam się o wystające gałęzie. Wkroczyliśmy na polanę. Byłam padnięta po tym biegu. Próbowałam wyrównać oddech. Cris stał już na środku. Ściągnęłam bluzę i stanęłam naprzeciwko niego.
- Powtórzymy to co było ostatnio – oznajmił Cris – I zrobimy boksowanie.
            Skinęłam na zgodę. Zaczęliśmy. Cris wymierzał ciosy. Odrzuciłam jego prawą rękę. Kucnęłam i podcięłam mu nogi. Przewrócił się. Podniosłam się i przytwierdziłam go do ziemi.  Zaczęłam go łaskotać. Wybuchliśmy śmiechem.
- Dobrze się spisałaś – powiedział przez śmiech Cris.
- Dzięki- pomogłam mu wstać.
- Jak się czujesz? – spytał kiedy zaczęliśmy się przygotowywać do boksowania.
- Nawet dobrze – uśmiechnęłam się smutno – Będziesz dziś z Suzzan na pogrzebie?
- Postaramy się przyjść – założył płaskie rękawice – Dobra. Uderzaj z całej siły. Wyładuj swój gniew.
- Spoko.
            Powoli wymierzałam ciosy w rękawice. Po 20 minutach miałam zdarte knykcie.
- Wystarczy – powiedział Cris. Przestałam – Powinniśmy już wracać.
- W porządku – przytaknęłam
            Zabrałam bluzę z trawy. Biegliśmy w ciszy. W drogę powrotną jakoś lepiej mi się biegło. Przed domem był wujek Hank, ciocia Emily i Olivia. Wujostwo paliło papierosy, a Olivia chyba piła kawę. Głupi nawyk rodzinny z tym paleniem. Pożegnałam się z Crisem. Weszłam na werandę.
- Dzień dobry – przywitałam się.
- Witaj słonko – uśmiechnęłam się ciocia – Gdzie byłaś?
- Trochę pobiegać – wzruszyłam ramionami – Głupie przyzwyczajenie.
- Kim był ten chłopak? – spytała Oliv, serio? Najpierw Jack, teraz Cris. Szybko zmienia swoje upodobania.
- To był Cris – oparłam się o framugę – Mój przyjaciel.
- Wolny? – dociekała Oliv. Przewróciłam oczami.
- Nie, ma dziewczynę – widziałam, że ta odpowiedź nie spodoba się Oliv – Chodzą, ze sobą już kilka lat.
- No trudno.
- Idź coś zjeść – odezwał się wujek.
            Uśmiechnęłam się i weszłam do domu. Udałam się do kuchni. Była tam reszta. Przywitałam się  nimi. Nalałam kawę do kubka i poszłam do siebie. Wybrałam z szafy czarną sukienkę do kolan, na ramiączkach, oraz czarną bieliznę. Poszłam do łazienki. Ściągnęłam z siebie ciuchy i weszłam do kabiny. Puściłam zimną wodę. Orzeźwiła mnie. Umyłam włosy i resztę ciała. Wyszłam spod prysznica. Założyłam balerinki. Stanęłam przed lustrem. Nałożyłam troszkę pudru, żeby zakryć worki pod oczami. Powieki pomalowałam czarnym cieniem. Do tego zrobiłam też kreski. Umalowana, włożyłam sukienkę. Dawno jej nie zakładałam, obawiała się, że nie będzie pasować. Myliłam się, leżała jak ulał. Włosy wyprostowałam i troszkę natapirowałam., żeby nadać im puszystości. Gotowa wróciłam do pokoju. Ubrałam jeszcze zakolanówki i zaczęłam szukać telefonu. Zapomniałam gdzie go położyłam po rozmowie z Cris’em. Nie ma go na biurku, szafce ani pod łóżkiem. Postanowiłam troszkę ogarnąć pokój. Pościeliłam łóżko, poukładałam książki. Zajrzałam do szafy. Mój telefon leżał na półce z koszulkami. Nie mam pojęcia skąd on tam się wziął. Na ekranie zauważyłam nieodebrane połączenia. To od Jack’a. Bez zastanowienia odzwoniłam do niego.
- Hej – odezwał się – Nic Ci nie jest?
- Hej skarbie – usiadłam na łóżku -  Wszystko w porządku. Byłam na treningu z Cris’em i nie brałam telefonu, a później nie mogłam go znaleźć.
- Trening z Cris’em? – zdziwił się – No tak, jak poszło?
- Dobrze – położyłam się – Powaliłam go.
- Serio?
- No tak, nie wierzysz mi?
- Skąd, jasne, że Ci wierzę – zaśmiałam się – Będę u Ciebie za 10 minut.
- Spoczko, to do zobaczenia – posłałam mu buziaka i się rozłączyłam.
            Poprawiłam włosy i sukienkę. Znalazłam w szafie czarne szpilki i czarną torebkę.  Schowałam do niej telefon, dokumenty i chusteczki. Włożyłam buty i wyszłam z pokoju. Odgłos szpilek rozszedł się po domu. Zeszłam do salonu. Matt siedział na kanapie. Był w czarnym garniturze, białej koszuli i czarnym krawacie. Włosy miał postawione na irokeza. Przysiadłam obok niego. Wtuliłam się w jego ramię. Pogłaskał mnie po głowie.
- Ładnie wyglądasz – szepnął mi do ucha.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się – Ty też.
- Ale nie przebiję Ciebie – zaśmiał się.
- Ja pojadę z Jackiem – poinformowałam go – Jak chcesz to możesz jechać z nami.
- Dzięki – pokręcił głową – Zabiorę się z Emily i Hankiem.
- Okej. Pewnie pojedziemy gdzieś po uroczystości, żebym odreagowała – posmutniałam – Nie wrócę późno.
- Dobrze – usłyszałam dzwonek.
            Podniosłam się i poszłam otworzyć. Zanim doszłam, ktoś już otworzył. Była to Olivia. Ubrana w czarną sukienkę bez ramiączek i w czarnych szpilkach. Rozmawiała z Jackiem. Flirtowała z nim. Wyglądał na znudzonego. Czy ona nie widzi, że go nie interesuje. Kiedy mnie zobaczył rozpromienił się.
- Hej skarbie – przecisnął się koło Oliv. – Pięknie wyglądasz.
- Hej, ty też – był w czarnych spodniach i czarnej koszuli. Za kołnierzykiem miał zapiętą białą muchę – bardzo ładnie.
            Stanęłam przed nim. Nadal, nawet w szpilkach, byłam od niego niższa. Pochylił się i musnął moje usta. Przyciągnęłam go do siebie. Przygryzł moją wargę, która mile pulsowała.
- Dzień dobry – usłyszałam głos ciotki Elizabeth – Może nie tak w przejściu?
- Przepraszamy – powiedziałam cicho. Czemu przepraszam, przecież jestem u siebie. – Chcesz coś do picia?
- Wodę – uśmiechnął się i poszliśmy do kuchni.
- Proszę misiu – podałam mu szklankę – Jadę z Tobą.
- Innego rozwiązania nie widzę – pokręcił głową – Później jedziemy z Nat, Luke’em, Cris’em i Suzzan, trochę Cię rozweselić.
- Dziękuję – przytuliłam się do niego. – Jedziemy?
- Tak, chyba możemy – odkleiłam się od niego, poprawiłam włosy i ruszyliśmy do holu.
            Jack pomógł mi założyć kurtkę. Powiedziałam rodzinie, że już jedziemy. Wyszliśmy z domu. Jack przyjechał renault’em. Jak zawsze otworzył mi drzwi. Wsiadłam. Jack okrążył auto i usiadł za kierownicą. Wyjechaliśmy spod mojego domu. W radiu leciały jakieś smętne piosenki. Oparłam głowę o szybę.
            Dojechaliśmy do kościoła. Na parkingu stało audi Luke’a, motor Cris’a i jeszcze kilka innych samochodów. Pewnie byli już w środku. Jack zaparkował. Wysiedliśmy z auta. Zaczęłam się trząść. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłam zrobić kroku w przód. Mój skarb chyba to zauważył. Objął mnie w pasie i lekko popchnął. Wtuliłam się w jego bok. Dzięki niemu, wkroczyliśmy do kaplicy. Przed ołtarzem stały dwie trumny. Powoli zbliżaliśmy się do nich. Byliśmy na tyle blisko, że widziałam ich blade twarze. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Puściałam Jack’a i podbiegłam do rodziców. Pocałowałam każdego z nich z policzek. Poprawiłam im włosy. Nie mogłam uwierzyć, że przeze mnie nie żyją. Wybuchłam jeszcze większym płaczem. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Jack. Pomógł mi dojść do ławki, w której siedzieli Nat, Luke, Cris i Suzzan. Są bardzo kochani, że tu przyszli. Zauważyłam rodziców Jack’a, uśmiechnęli się do mnie. Odpowiedziałam im tym samym. Koło nich siedzieli państwo Jackson i Hell. Za nimi chyba byli rodzice Cris’a i Suzzan. W ostatniej ławce siedział mężczyzna z siwymi włosami, był w czarnym garniturze. Uśmiechał się złośliwie. Benjamin Morgan, przyszedł na pogrzeb ludzi, których zabił. Gdyby nie to, że Jack mnie trzyma, runęłam bym na ziemię. Pomógł mi usiąść. Popatrzył na mnie z troską. Wiedziałam, że zaraz zada to pytanie. I co ja mam mu powiedzieć? Nie mówiłam mu, ani nikomu, kim jest gościu, który mnie porwał.
- Izz, wszystko gra? – spytał Jack.
- Nie – popatrzyłam na niego – Jest tu osoba, przez którą moi rodzice nie żyją.
- Kochanie, o czym ty mówisz? – szepnął rozglądając się.
- Benjamin Morgan – przymknęłam oczy – Ojciec Marty. Szef Carmonitów.
- On tu jest? – zdenerwował się.
- Tak, siedzi w ostatniej ławce – oparłam się o ramie Jack’a – Boję się, że on coś kombinuje. Że coś nam zrobi.
- Spokojnie – pocałował mnie w głowę – Nie pozwolę nikomu Cię skrzywdzić.
            Do kościoła przyszedł Matt i reszta rodziny. Usiedli ławkę przed nami. Po kilku minutach zjawił się ksiądz.
            Uroczystość odbyła się bez zakłóceń. Zatrudnieni panowie, zapakowali trumny do karawan i pojechali na cmentarz. My udaliśmy się pieszo. Byłam cały czas przytulona do Jack’a. Nat trzymała mnie za rękę. Cieszyłam się, że mam takich przyjaciół jak oni. Dotarliśmy na miejsce, gdzie będą spoczywać. Dokonaliśmy wszystkich tradycyjnych rzeczy. Grabacz zaczął zasypywać grób. Do nas zaczęli podchodzić osoby z kondolencjami.
- Przykro nam z powodu ich śmierci. – powiedziała mama Jack’a, przytuliła mnie – Pamiętaj zawsze możesz na nas liczyć.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się smutno – Będę pamiętać.
            To samo powiedzieli rodzice Nat i Luke’a. Rodzice Cris’a i Suzzan, również powiedzieli, że mi pomogą. Nie znają mnie, ale to miło z ich strony. Kiedy przyszła kolej taty Marty, zamurowało mnie. Nie mogłam wydusić ani jednego słowa.
- Przykro mi, że Twoi rodzicie zmarli – zaczął i zbliżył się do mnie, żebym tylko ja usłyszała – Nie doszło by do tego, gdybyś nie uciekła.
- Ale to ty ich zabiłeś – wydusiłam – I to ty masz ich na sumieniu.
- Racja – uśmiechnął się szyderczo – Tylko, mam na sumieniu, to że zleciłem ich zabójstwo, sam tego nie zrobiłem. Mam od tego ludzi.
- Proszę, już iść – zbierało mi się na łzy.
            Skinął głową i odszedł. Zabił rodziców i jeszcze miał czelność tu przyjść. Łzy popłynęły. Podeszłam do przyjaciół. Co dziwniejsze, była tam też Olivia. Chyba nie chciała rezygnować ani z Jack’a, Cris’a i Luke’a.
- Jak się czujesz? – spytał Jack, jak przyszłam.
- Tak sobie – otarłam łzy.
- Będzie dobrze – posłała mi pocieszający uśmiech Suzzan – Dziś postaramy się zacząć, żeby było lepiej.
- Co zaplanowaliście? – spytałam zaciekawiona.
- Zobaczysz – uśmiechnęłam się Nat – To co jedziemy?
- Mogę jechać z Wami? – zapytała Oliv. Ona chyba żartuje.
- Sorry młoda – odezwał się Cris. – Poniżej 16 lat nikt nie jedzie. – przewróciła oczami – No i Cię nie znamy.
- Chodźmy – odezwał się Luke.
            Olivia zmusiła się, żeby nie wybuchnąć i poszła do rodziców. My ruszyliśmy do samochodów. Doszliśmy po kilku minutach. Wsiedliśmy go swoich aut. Cris i Suzzan na motor. Dopytywałam się Jack’a dokąd jedziemy, ale nic mi nie powiedział. Oparłam się o szybę. Jechaliśmy w ciszy. W radiu nadal leciały smętne piosenki.
            Po jakiejś godzinie zatrzymaliśmy się koło lasu. Przed nami był szlaban i napis, że to teren prywatny. Ktoś musiał coś przycisnąć, bo zaczął się podnosić. Jechaliśmy ścieżką, przez gęsty las. Wyjechaliśmy z niego, zauważyłam dom. Nie dom wille. Zatrzymaliśmy się na podjeździe. Wysiadłam z auta. Rozglądałam się. Z prawej strony budynku był chyba garaż, a z lewej stajnie, bo słyszałam rżenie koni. Moi przyjaciele stanęli koło mnie.
- Czyj to dom? – spytałam
- Mój – odparła Suzzan – Rodzice kupili mi go na 17-ste urodziny.
- Bardzo ładny – uśmiechnęłam się
- Dziękuję – zaczęła szukać kluczy.
- To co zaplanowaliście? – zapytałam kiedy weszliśmy do holu.
            Był urządzony w staromodnym stylu. Dużo drewnianych mebli, doskonale wyrzeźbionych.
- Zaplanowaliśmy – zaczęła Na – maratony filmowe. Mamy dużo jedzenia i picia.
- Brzmi spoko – stwierdziłam – Ale muszę, być w domu najpóźniej na drugą.
- Nie kochanie – objął mnie Jack – Rozmawiałem z Matt’em – wytrzeszczyłam oczy – Powiedziałem mu co planujemy. Pozwolił Ci zostać do rana. Ale musisz iść rano do szkoły.
- Serio, tak powiedział? – zadziwiłam się.
- Tak, mamy wszystkie Twoje książki na jutro i rzeczy na przebranie – uśmiechnął się.
- Skąd?
- Podziękuj bratu – powiedział Jack.
- I tak zrobię – wyciągnęłam komórkę i napisałam do Matt’a.
            „Jesteś najlepszym bratem pod słońcem. Dziękuję za wszystko ~Izz”
- To co zaczynamy? – spytałam.
- Jasne, ale może się przebierzemy co? – zaproponowała Suzzan.
- Dobra – zgodziliśmy się
- Pokój Nat i Luke’a trzecie drzwi na lewo. Izz i Jack – drugie drzwi na prawo – skinęłam, że rozumiem – Ja z Cris’em ostanie drzwi na lewo.
            Poszliśmy na górę. Ja i Jack na prawo, a reszta na lewo. Zatrzymaliśmy się przed ciemnymi dębowymi drzwiami. Nacisnęłam na klamkę. Weszliśmy do środka. Moim oczom ukazał się piękny szary pokój. Większą jego część zajmowało ogromne, okrągłe łóżko. Na wprost był balkon. Z prawej strony łóżka była szafka z lampką. Po lewej stronie były drzwi. Prawdopodobnie do łazienki. Na komodzie byłam postawiona moja torba do szkoły i plecak Jack’a.  Podeszłam tam. Rozsunęłam zamek. Były tam książki i ubrania. Wyciągnęłam dżinsy i czarny top. Zaczęłam ściągać sukienkę. Poczułam ręce Jack’a na mojej tali. Odwrócił mnie do siebie. Przybliżył się  do mnie. Lekko musnęłam jego wargi i pokręciłam głową, kiedy chwycił mój tyłek. Popatrzył na mnie. Uśmiechnął się i zaczął rozbierać. Nałożyłam top i spodnie. Jack też włożył zwykłe jeansy i białą koszulkę. Chwycił mnie za rękę i zaprowadził na dół. Byli tam już wszyscy. Na blacie były rozstawione miski z chipsami i kilka piw. Uśmiechnęłam się.
- Gotowi na maraton? – spytał Luke
- Pewnie, że tak – odpowiedziałam.
            Każdy coś wziął i poszliśmy do salonu. Zasłoniliśmy wszystkie okna. Położyłam się koło Jack’a. Nat była przytulona do Luke’a, a Suzzan leżała na Cris’ie. Włączyliśmy „Kac Vegas” i zaczęliśmy nasz maraton.

---------------------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś pozostaw proszę komentarz, to motywuje.
Przepraszam, że tak późno i za wszyskie błędy jakie się pojawiął.
Nie miałam jak wcześniej dodać.
Prawdopodnie nowy rozdział ukaże się dopiero w drugim tygoniu lipca,
bo lecę do NY na trzy tygodnie i nie będe mieć jak pisać i wgl.