sobota, 30 maja 2015

Rozdział XX

            Ocknęłam się słysząc moje imię. Ktoś mną potrząsał. Otworzyłam oczy. Widziałam przez mgłę. Czułam na policzkach łzy i czyjąś rękę na ramieniu.
- Izz, obudź się – usłyszałam jakiś głos.
            Zamrugałam kilka razy. Obraz mi się wyostrzył. To Jack. Pochylał się nade mną. Był cały i zdrowy.
- Jack, nic Ci nie jest? – spytałam cicho, a z oczu popłynęły mi łzy.
- Mi nic, a Tobie? Jak się czujesz? – w jego oczach widziałam troskę. Czyli to był tylko sen. Zły sen. Nic mu nie jest.
- Teraz, już nie – przyciągnęłam go do siebie. Przytuliłam go mocno. On też mnie przytulił.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił – Zasnęłaś. Dlaczego płakałaś?
- Śniło mi się, że – jąkałam się i płakałam – że ktoś Cię postrzelił w głowę.
- Shh, spokojnie, nic mi nie jest – pomógł mi wstać – To tylko zły sen.
- Matt jest w domu? – spytałam wycierając łzy z policzków.
- Chyba nie, bo nigdzie nie ma Mustanga.
- To dobrze. Wejdziesz? – spytałam otwierając drzwi.
- Jak mogę to pewnie – pocałował mnie w czoło.
- Chcesz coś do picia? – zapytałam jak weszliśmy do kuchni.
- Wodę, poproszę – uśmiechnął się i oparł o blat.
- Proszę – podałam mu szklankę z wodą, a sobie nalałam sok jabłkowy.
-To co chcesz robić? – spytał Jack i przyciągnął mnie do siebie.
- Muszę się pouczyć na jutro – oznajmiłam.
- Chcesz się uczyć? – zdziwił się – Ty, która zawsze chciała się wymigać od szkoły?
- Tak. Pasowało by, bo nie byłam w zeszłym tygodniu i dziś – popatrzyłam na niego – I to w sumie przez Ciebie, dziś nie poszłam.
- Mogłaś nie zostawać – przewrócił oczami.
- I przegapić to co się stało? – uniosłam brew – Nigdy.
- Chodź tu – przyciągnął mnie bliżej i wbił się w moje usta.
            Odwzajemniłam pocałunek. Wplątałam dłoń w jego włosy. Chwycił mnie za tyłek i podniósł. Obrócił nas tak, że usiadłam na blacie. Przyciągnęłam go jeszcze bliżej. Pocałunek stał się namiętniejszy, nasze języki walczyły o dominacje. Jack przygryzł moją dolną wargę. Odsunął się i zaczął całować moją szyję, oraz podnosić moją bluzkę.
- Jack – szepnęłam – to jest kuchnia.
- Okej – odparł i zanim się zorientowałam przerzucił mnie sobie przez ramię i kierować się w stronę schodów.
- Możesz mnie postawić – uderzyłam go w ramię – sama też mogę iść.
- Możesz – zaśmiał się – Ale mam tu całkiem niezłe widoki.
- Ja też nie mogę narzekać – spojrzałam na jego tyłek.
- No widzisz – weszliśmy do mojego pokoju.
- Postawisz mnie?
- Nie – czułam, że coś kombinuje.
            Zaczął powoli iść na przód. Zatrzymał się i rzucił mnie na łóżko. Odbiłam się. Jack pochylił się i wisiał nade mną. Podniosłam się lekko i spojrzałam na drzwi. Podążył za moim wzrokiem. Uśmiechnął się i kręcił głową. Bez niczego wstał i poszedł zamknąć drzwi.
- Kochany – uśmiechnęłam się.
            Odwzajemnił mój uśmiech. Rozbiegł się i skoczył obok mnie na łóżko. Upadł po mojej lewej stronie. Przekręciłam się na bok i położyłam się na nim. Objął mnie ramionami na plecach i przycisnął do swojej piersi.
- Nadal chcesz się uczyć? – spytał Jack robiąc kręgi na moich plecach.
- Mhm – podniosłam się i oparłam rękę o jego tors – Jak chcesz to możesz zostać i patrzeć jak się uczę, albo wrócić do siebie, i też się pouczyć.
- Lepiej, żeby mnie tu nie było jak Matt przyjedzie – pokręcił głową – On mnie zabije.
- Nie przesadzaj – usłyszałam warkot silnika Mustanga – Chyba, nie dasz rady go ominąć.
- Przyjechał – przytaknęłam – To daj ostatniego buziaka, bo więcej pewnie nie dostanę.
            Zaśmiałam się i pocałowałam go. Od razu odwzajemnił pocałunek i go pogłębił. Odsunęłam się i wstałam z niego. Poprawiłam ciuchy i włosy. Jack też się podniósł i poprawił. Wyciągnęłam do niego rękę. Ujął ją niepewnie. Pociągnęłam go w stronę drzwi. Odwróciła się jeszcze do Jack’a i szybko musnęłam jego usta. Uśmiechnął się. Otworzyłam drzwi. Zeszliśmy powoli na dół. Matt’a nie było w salonie. Zajrzeliśmy do kuchni. Rozpakowywał zakupy.
- Hej – odezwałam się – pomóc Ci?
- Cześć, jak chcesz – wzruszył ramionami.
- Co tam u Ciebie? – spytałam chowając ciastka do szafki.
- Może być – odwrócił się do mnie. Chyba nie zauważył jeszcze Jack’a – Powiadomiłem rodzinę o śmierci rodziców. Jutro będzie pogrzeb.
- Dobrze – skinęłam głową – Czyli nie idę jutro do szkoły?
- Nie, dziś wieczorem ma przyjechać ciotka Elizabeth, wujek Mark oraz Mike, Simon i Ana – będzie fajnie – A także ciocia Emily, wujek Hank i Olivia.
- Fajnie, że przyjadą, ale szkoda, że w takich okolicznościach – chowałam ostanie mleko do lodówki.
- Zgadam się z tym – odparł, spojrzał na Jack’a – A ty chodź tu!
- Matt – zaczął powoli iść do mojego brata – nie zrób nic głupiego.
- Mam Ci tylko dać w gębę, pamiętasz? – zapytał i ustawił się naprzeciwko Jack’a – Miała wrócić rano, a nie w południe. W ogóle gdzie byliście, że nie mogliście wrócić?
- Matt, uspokój się – położyłam mu rękę na ramieniu – byliśmy na randce, na polanie. Zasnęłam, a Jack nie chciał mnie budzić, więc zostaliśmy tam.
- Ale i tak obije mu gębę – powiedział i chciał się zamachnąć.
- Proszę  - Jack stanął prosto i nieruchomo.
- Co ty wyprawiasz? – spytałam zdziwiona.
- Należy mi się – odparł Jack – Uderz no.
            Matt złożył rękę w pięść i uderzył Jack’a z prawego sierpowego w twarz. Zachwiał się chwilę, ale utrzymał. Popatrzyłam na nich wkurzona. Oni się tylko uśmiechnęli i po przyjacielsku przytulili. Podeszłam do lodówki i z zamrażarki wyciągnęłam kops taki lodu, które położyłam na ścierce. Zawiązałam ją i podeszłam do chłopaka. Powoli przyłożyłam lód Jack’owi do szczęki, żeby jutro nie było dużego siniaka. I pocałowałam go lekko w drugi policzek.
- Posłuchajcie – zaczął Matt, odwróciłam się do niego – Cieszę się, że jesteście razem i jesteście szczęśliwi – uśmiechnęłam się – ale jak coś jej zrobisz, skrzywdzisz ją i będzie tak załamana jak ostatnio – Matt wyciągnął przed Jack’a wskazujący palec – To stary, nie chciałbym być w Twojej skórze, jak się z Tobą policzę, jasne?
Spojrzałam na Jack’a, był troszkę blady, ale nie dawał po sobie poznać, że się denerwuje.
- Tak, jasne – podał mu dłoń, którą uścisnął.
- No, to git – uśmiechnął się – A teraz misie moje kochane, pomożecie mi z sałatą i ciastem?
- To ja zrobię ciasto – podeszłam do blatu wiążąc włosy – Jakie?
- Kupiłem składniki na sernik na zimno – poinformował Matt i spojrzał na mnie – Może idź się przebrać, co?
            Spojrzałam na siebie. Była w wczorajszych ciuchach. Tak miał rację, powinnam się przebrać.
- Zaraz wracam – rzuciłam i pobiegłam na górę.
            Szybko weszłam do pokoju. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej czarny top oraz czarne dresy. Ściągnęłam wczorajsze ciuchy i włożyłam nowe. Spojrzałam w lustro. Całkiem nieźle wyglądałam. Wróciłam do chłopaków.
            Obierali właśnie warzywa na sałatę. Podeszłam do blatu i wyciągnęłam mikser i miskę. Z spiżarni przyniosłam jajka, mąkę i cukier. Zauważyłam, że Matt mi się przygląda.
- Mam coś na twarzy? – zapytałam w końcu.
- Na twarzy nie, ale masz coś na szyi – oznajmił Matt. O cholera, malinki. Czego ich  nie zauważyłam w lustrze. Może nie zwróciłam uwagi – Jack, ty to zrobiłeś?
- Ja… no… ten – jąkał się i zaczął drapać po karku – Tak.
- Czy wczoraj wydarzył się coś o czym powinienem wiedzieć? – Matt patrzył to na mnie, to na Jack’a.
- Nie – odparłam – o niczym nie musisz wiedzieć.
- Izz, nie kłam – Matt podszedł do mnie.
- Mam mu powiedzieć? – spytałam Jack’a w myślach.
- Nie wiem, i tak się pewnie dowie – odpowiedział w ten sam sposób.
- Ale nie będziesz się złościł, ani nic ? – chciałam się upewnić.
- Tak – odparł krótko.
- No to – zaczęłam powoli, bawiłam się swoimi palcami – wczoraj ja i Jack, no… zrobiliśmy to.
            W Macie zbiera złość, on tego nie wytrzyma. Nie musiałam mu tego mówić. Zacisnął dłonie w pięść.
- Ej, Matt spokojnie – położyłam ręce na jego ramionach – Jack nic nie zrobił, wbrew mojej woli. Chciałam tego.
- Izz, ty masz dopiero 16 lat. – odparł nerwowo Matt – Nie powinniście byli tego robić. A co jak Cię teraz zostawi?
- Nie zostawię jej – powiedział pewnie Jack, stając koło mnie – Kocham Izabel Marie Annabeth Vaz. Kocham Twoją siostrę stary.
            Poczułam jak łzy gromadzą się w moich oczodołach. Boże, powiedział moje pełne imię i nazwisko. Powiedział, że mnie kocha przy Matt’im. Matt wypuścił powietrze i rozluźnił ręce. Chyba ochłoną.
- To co robimy tą sałatkę i ciasto? – spytałam cicho.
- Ta, jasne – powiedział Matt i wrócił do stołu.
- Przepraszam Cię – szepnęłam do Jack’a.
- Nic się nie stało – pocałował mnie w policzek. Wrócił do stołu.
            Zaczęłam robić masę na biszkopt. Wlałam ciasto do formy i włożyłam do piekarnika. Zajęłam się teraz masą serową. Kiedy ja skończyłam rozcieńczyłam galaretkę i zaczęłam szukać owoców.
- Matt, kupiłeś jakieś owoce? – spytałam brata, nie mogąc nic znaleźć.
- Tak, truskawki i brzoskwinie – odparł – powinny być w spiżarni.
            Udałam się tam. Na jednej z półek, leżą owoce. Zajęłam się ich oporządzaniem. Spojrzałam na zegarek. Minęło 30 minut, od włożenia biszkoptu. Powinien już być. Wyciągnęłam go z piekarnika. Na gotowy spód dałam masę serową, a na to ułożyłam truskawki i brzoskwinie. Włożyłam wszystko do lodówki, czekając aż galaretka zacznie tężeć. Chłopaki kończyli kroić ostanie warzywa.
- O, której mają przyjechać? – spytałam opierając się o blat.
- Ciocia Elizabeth mówiła, że będą koło 18, a wujek Hank, że na 19 – poinformował mnie Matt wsypując ostanie warzywa do miski.
- Dobra, to ja idę przygotować im pokoje – powiedziałam i spojrzałam na Jack’a – pomożesz mi?
- Pewnie – skinął głową i poszedł za mną.
            Szliśmy w milczeniu po schodach. Doszliśmy do końca korytarza i weszliśmy w ostanie drzwi po lewej. Jest to jeden z pokoi gościnnych. Zapaliłam światło. Było tu trzy łóżka. Dwa dwuosobowe i jedno pojedyncze. Naprzeciwko łóżek stała szafa z prześcieradłami i poszewkami. Wyciągnęłam białe prześcieradła i jasno pomarańczowe poszewki na kołdrę i poduszki. Rzuciłam tym w Jack’a. Dostał w twarz.
- Ej – uśmiechnęłam się – Co się dzieje?
- A co ma się dziać? – zmarszczył brwi i zaczął zakładać poszewkę na pościel.
- Nie kłam – mruknęłam i odwróciłam go do siebie. Widziałam strach i smutek.
- Skarbie, po prostu się boję, że Cię stracę – szepnął
            Przyciągnęłam go do siebie. Wbiłam swoje ustaw w jego. Czułam jego napięte mięśnie. Przesunęłam rękę po jego plecach i torsie. Rozluźnił się troszkę. Odwzajemnił pocałunek. Pchnęłam go na ścianę. Poczułam jak się uśmiecha. Oderwałam się od niego. Oczy miał pomarańczowe.
- Nie stracisz mnie, misiu – musnęłam jego szyję. – Jak skończymy to, idę wziąć prysznic.
- Ja pewnie będę się zbierać – przeczesał włosy.
- Myślałam, że razem weźmiemy ten prysznic – powiedziałam obojętnym głosem.
- No to na co czekamy? – spytał i znów zaczął nakładać poszewki na pościel.
            Skończyliśmy w pierwszym pokoju i poszliśmy do drugiego. Tam też się szybko uwinęliśmy. Skończyłam jeszcze na dół, zalać ciasto galaretką. Udałam się do swojego pokoju. Jack siedział na łóżku. Zamknęłam drzwi na klucz i skoczyłam na niego.
- Gotowy na kąpiel? – spytałam i musnęłam jego usta.
- No pewnie – uśmiechnął się i pozbył się swojej koszulki.
            Wzięłam czystą bieliznę o poszliśmy do łazienki. Tak się cieszę, że wróciliśmy do siebie. Weszliśmy do kabiny. Puściałam wodę i przywarłam ustami do Jack’a.
            Wyszliśmy po 10 minutach. Ubrałam czystą bieliznę. Wróciliśmy do pokoju. Jack stał w samych spodniach. Stanęłam przed szafą. W co ja mam się ubrać?
- Skarbie, co mam włożyć? – spytałam zmartwiona.
- Może to? – wyciągnął z szafy czarne spodnie i ciemno granatową koszulę na guziki.
- Nawet nieźle – przyznałam i zaczęłam się ubierać.
            Zapinałam właśnie spodnie, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Spokojnie ubrałam koszulę i zaczęłam zapinać guziki. Włożyłam końcówki koszuli do spodni. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam całkiem dobrze. Spięłam włosy w kok, ale kilka włosów puściałam luzem. Chwyciłam rękę Jack’a, który włożył  już koszulkę. Zeszliśmy powoli na dół. W salonie siedział wujek Mark, 40 letni, wysoki mężczyzna, o czarnych włosach, obok niego siedziała ciocia Elizabeth, ma 38 lat, jej ciemne brązowe włosy kontrastują z jej jasną cerą. Na kanapie siedzą bliźniaki Mike i Simon. Mają po dziewięć lat. Mike ma brązowe włosy, a Simon czarne, tylko dzięki temu ich rozpoznaje, tak to są identyczni. Na samym skaju siedziała Ana, moja czteroletnia kuzyneczka. Jej najsłodszym dzieckiem jakie widziałam. Jej czarno-brązowe włosy doskonale współgrają z ciemnymi oczami, i jasną cerą.
- Dobry wieczór – przywitaliśmy się z nimi. Pociągnęłam Jack’a na fotel. Usiadł, a ja na jego kolanach.
- Witaj Izabel – przywitała mnie ciocia – Jak się czujesz?
- Ciężko, ale daję radę – odparłam.
- Izabel, co zrobiłaś z włosami? – spytał wujek Mark – Dlaczego są czerwone?
- Przefarbowałam je, kilka dni temu – odparłam, czułam, że oczy mnie pieką, złączyłam palce z Jack’iem i zacisnęłam je.
 Spokojnie – usłyszałam głos Jack’a – Rozluźnij się – poczułam jak przyciska usta do mojego ramienia.
- Przygotowałam Wam pokój – odezwałam się – Jest to pokój gościnny, ostatnie drzwi po lewej.
- Dziękujemy – powiedziała ciocia.
- Może macie ochotę na herbatę, kawę – zaproponowałam – a może na gorącą czekoladę?
- Cekolada – wykrzyknęli równocześnie chłopcy.
- Ja herbatę – uśmiechnęłam się ciocia – Mark też.
- Dobrze – próbowałam się uśmiechnąć – Zaraz przyniosę - wstałam i pociągnęłam Jack’a – Idziecie łobuzy?
            Tylko krzyknęli i pobiegli do kuchni. Najgrzeczniejsza Ana, podeszła do mnie i wyciągnęła ręce do góry. Podniosłam ją, a ta przytuliła się do mnie. Podążyłam do kuchni. Chłopcy już czekali. Odstawiłam małą. Podeszłam do kuchenki i nastawiłam wodę.
- To co pięć gorących czekolad i dwie herbaty? – podsumowałam
- Pięć? – zdziwił się Jack.
- A my to co? – uśmiechnęłam się
            Wyciągnęłam z szafki pięć kubków i dwie szklanki. Poczułam jak ciepłe ramiona obejmują mnie w pasie. Położył brodę na moim ramieniu. Lekko musnął moją szyję.
- Jack, tu są dzieci – westchnęłam
- Kto to jest? – usłyszałam głos Simona.
- O kim mówisz? – odwróciłam się do nich.
- O tym chłopaku – wskazał na mojego skarba.
- To jest Jack – uśmiechnęłam się – mój chłopak.
- Za kochana para – zaczął śpiewać Mike.
- Bella i Jack – dokończył Simon.
- Słodcy jesteście – powiedziałam i zalałam szklanki wodą.
- Na ronczki – powiedziała Ana do Jack’a.
            Ten się troszkę zdziwił, ale ją wziął na ręce. Tak słodko z nią wygląda. Wzięłam tackę i ułożyłam na niej kubki. Zaczęłam powoli iść do salonu. Położyłam tackę na stoliku.
- Chłopaki chodźcie – zawołałam ich – Proszę ciociu i wujku.
- Dziękuję skarbie – powiedziałam ciocia.
            Do salonu wpadli bliźniacy i powoli wszedł Jack z Aną na rękach. Ciocia wyglądała na zdziwioną, ale się uśmiechnęła. Jack odłożył mała, a ta od razu wzięła gorącą czekoladę. Podniosłam dwa kubki dla siebie i Jack’a. Ponowie usiedliśmy na tym fotelu.
- Jak tam w szkole? – spytała ciocia Elizabeth
- Nie narzekam – odparłam – chodź mam kilka dni nieobecności.
- Co się stanie z Izabel, kiedy ty wrócisz na studia Matt? – zapytał wujek Mark – Chyba nie zostanie tutaj, prawda?
            Poczułam jak mięśnie Jack’a się napinają. Potarłam jego kolano wolną ręką i się uśmiechnęłam.
-Rozmawialiśmy o tym – oznajmił Matt – i młoda wyraziła się jasno, że nigdzie stąd nie pojedzie – Jack się rozluźnił.
- Ale jak to? – ciocia Elizabeth wyglądała na zdezorientowaną.
- A tak to – odezwałam się – Mam 16 lat i umiem o siebie zadbać. Mam najlepszych przyjaciół i chłopaka, i nie zamierzam ich opuszczać. Sądzę, że rodzice Nat czy Jack’a pomogą mi jeśli zajdzie taka potrzeba.
- A skąd mamy mieć taką pewość?
- Mogę zapewnić, że moi rodzice – odezwał się Jack – pomogą Izz. Jesteśmy przyjaciółmi już blisko 14 lat. Oni już traktują ją jak członka rodziny – uśmiechnęłam się – A kiedyś nim naprawdę będziesz – dopowiedział w moich myślach.
            Nie do końca wiedziałam o co Mo chodzi, ale cieszyłam się, ale poparł moje zdanie.
- Czyli mam rozumieć, że 16-stoletnia dziewczyna będzie sama mieszkać w domu? – ciotka wyglądała na oburzoną -  A ty jesteś Jack, jak mniemam, tak?

- Tak, ciociu będę tu mieszkać sama –ale tylko tak oficjalnie – I tak to jest Jack. Mój przyjaciel i chłopak.

--------------------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś pozostaw proszę komentarz to motywuje.
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału.
Chciałabym Wam podziękować za 2500 wyświetleń.
Przepraszam, że rozdział jest tak późno, ale nie miałam wcześniej czasu, oraz
za wszystkie błędy jakie się pojawiają.

piątek, 22 maja 2015

Rozdział XIX

            Spędziłam dwie godziny w salonie Sean’a. Nat starała się pomóc, rozmawiając ze mną. Po tym jak Sean skończył, zobaczyłam mój rysunek, trwały na łopatce. Przekazał mi wszystkie ważne informacje i zapisał także maść.
            Wychodząc z salonu był już wieczór. Nie chciałam wracać do domu. Miałam jeszcze coś do zrobienia. Wróciłyśmy do Nat. Spytałam się pani Jackson czy mogę zostać. Zgodziła się bez problemu. Udałyśmy się do łazienki. Rozwiązałam włosy. Nat wyciągnęła farbę. Ostrożnie nałożyła czerwoną substancje na moje włosy. Wtarła ją i wmasowała w włosy. Zużyła cała tubkę. Włosy ułożyła mi w koka. Wróciłyśmy do pokoju Nat. Usiadłyśmy na łóżku i czekamy na moment, kiedy mogę już zmyć farbę.
- Jak się czujesz? – spytała Nat
- Nawet dobrze – uśmiechnęłam się smutno -  Jack zaprosił mnie jutro na piknik.
- Piknik? – zdziwiła się – I co? Zgodziłaś się?
- Po podroczeniu go, tak – przyznałam – Ma przyjechać po mnie o 17, a rano jeszcze trening.
- No, tak trening – uśmiechnęła się – Naprawdę chcesz trenować?
- Tak, muszę umieć się bronić.
- Może powiadom Cris’a, że nie jesteś w domu i żeby przyszedł po Ciebie tutaj – podsunęła pomysł.
- Masz rację – westchnęłam i wyciągnęłam telefon – Masz jego numer?
- Chyba tak – wstała i poszła do torebki, wyciągnęła telefon i zaczęłam szukać – Mam.
            Podała mi numer Cris’a. Wklepałam go do komórki i zadzwoniłam. Odebrał po trzech, czterech sygnałach.
- Halo? – usłyszałam troszkę zirytowany głos Cris’a?
- Hej, Cris, to ja Izz – powiedziałam nie pewnie – Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam Cię powiadomić o tym, że nie śpię w domu tylko u Nat. Jak coś to do niej po mnie przyjść.
- Dobra, spoko – odparł – Jeśli to tyle, to pa.
- Pa – rozłączył się.
- I co przyjdzie tu? – spytała Nat, która słuchała rozmowy.
- Tak, chyba mu w czymś przeszkodziłam – spuściłam głowę.
- Mówi się trudno – Nat spojrzała na zegarek – Okej idziemy zmywać farbę.
            Ruszyłyśmy do łazienki. Pochyliłam się nad umywalką, a Nat zaczęłam płukać mi włosy. Woda z przeźroczystej stawała się czerwona. Umyłam jeszcze włosy szamponem. Związałam je ręcznikiem. Byłam zadowolona z tego, że coś zmieniłam w swoim wyglądzie. Było po 21. Zaczęłyśmy się szykować do spania. Nat dała mi czarną dużą koszulkę. Sama przebrała się w swoją piżamę składającą się z szarej koszulki i szarych dresów. Rozwiązałam włosy z ręcznika. Na czarny T-shirt opadły czerwone długie, lekko falowane włosy. Spojrzałam w lusterko. Dobrze dobrałam ten kolor. Pasował mi, ciekawe co znajomi powiedzą. Dołączyłam do Nat.
- Zajebiście wyglądasz – pisnęła kiedy weszłam do pokoju.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się i położyłam się obok niej.
- Dobranoc – przytuliła się do mnie.
- Miłych snów – przytuliłam się mocniej do niej.

            Obudził mnie dzwonek telefonu. Podniosłam się powoli z łóżka. Nat nadal spała. Ta ma dopiero twardy sen. Odszukałam telefon na biurku. Ktoś dzwonił.
- Halo? – spytałam ziewając
- Jestem pod domem Nat, schodź – rozkazał Cris.
- Zaraz będę – rozłączyłam się.
            Podeszłam do szafy Nat i wyciągnęłam sobie jakieś popielate dresy. Spięłam włosy w kucyk. Znalazłam jeszcze czarną rozpinaną bluzę. Po cichu zeszłam na dół. Ubrałam trampki i wyszłam. Cris czekał na podjeździe i przyglądał się motorowi. Był w szarych dresach i czarnej koszulce bez rękawków.
- Hej – przywitałam się. Miał bardzo zszokowaną minę jak się odwrócił.
- Cześć – odpowiedział – Przefarbowałaś włosy?
- Tak, wczoraj – uśmiechnęła się smutno.
- Ładnie – też się uśmiechnął – Gotowa?
- Jasne.
            Zaczęliśmy wolnym truchtem przemieszczać się w stronę lasu. Kiedy zbliżaliśmy się do granicy gdzie zaczęły drzewa rosnąć gęściej, Cris przyśpieszył, a ja za nim. Dotarliśmy na polanę. Była ogrodzona ze wszystkich stron drzewami. Cris stał na środku, dołączyłam do niego.
- No proszę, zero zadyszki, to dobrze – stanął naprzeciw mnie – Zaczniemy od samoobrony. Będę na Ciebie napierać, spróbuje Cię uderzyć, ty masz mnie odepchnąć, powalić.
            Powoli pokazał mi co mam zrobić. Załapałam powoli te ruchy. Cris zdecydował, że spróbuje mnie zaatakować. Wymierzył mi cios w twarz, ale odepchnęłam jego rękę. Zamachnął się drugą, ale w porę kucnęłam i podcięłam Cris’a, że upadł. Wstałam i uśmiechnęłam się do niego. Wyciągnęłam rękę i pomogłam mu wstać.
- Całkiem nieźle – uśmiechnął się.- Jeszcze dwa może trzy tygodnie i będzie bardzo dobrze.
- Dzięki – włożyłam ręce do bluzy.
- Powiesz mi co Cię naszło na zmianę koloru włosów? – spytał jak powoli wracaliśmy.
- Moi rodzice nie żyją – łzy napłynęły mi do oczu.
- Przykro mi – przytulił mnie –Przepraszam, że poruszyłem ten temat.
- Nic się nie dzieje – wytarłam łzy z policzków – Muszę i tak jeszcze powiedzieć kilku osobą, więc.
- Ale i tak przepraszam. Chodź wracamy.
            Ruszyłam za nim powoli, ale przyśpieszyłam kiedy wybiegliśmy z lasu. Wróciliśmy pod dom Nat. Pożegnałam się z nim i weszłam do domu państwa Jackson. Cicho weszłam na górę. Nat siedziała przy biurku i pisała coś na laptopie. Uśmiechnęła się jak weszłam.
- Hej, ranny ptaszku – przywitała się.
- Hej – przytuliłam ją od tyłu – Co robisz?
- Sprawdzałam fejsa – popatrzyła na mnie – Wzięłaś moje ciuchy?
- Chyba się nie obrazisz, co? – pocałowałam ja w policzek.
- Jasne, że nie – odpowiedziała z uśmiechem – Jak trening?
- Dobrze – opadłam na łóżko – Będę się zbierać.
- No tak, masz randkę z Jackiem – uśmiechnęła się i wskoczyła na łóżko koło mnie.
- Wiesz gdzie położyłam kluczyki? – zaczęłam się rozglądać po pokoju.
- Są w Twoich jeansach – wskazała na fotel, gdzie zostawiłam ciuchy.
            Podeszłam do niego i przebrałam się w to w czym byłam wczoraj. Ściągnęłam koszulkę i popatrzyłam w lusterko. Tatuaż był troszkę zaczerwieniony. Muszę go posmarować  tą maścią. Ubrałam bluzkę i spakowałam torbę. Zeszłyśmy z Nat na dół. Wciągnęłam buty na nogi i ubrałam kurtkę. Pożegnałam się z Nat i pojechałam do domu.
            Poranny wiaterek wiał w moich włosach. Zajechałam na podjazd. Postawiłam Kawasaki koło Mustanga. Weszłam do domu. Ściągnęłam buty i kurtkę. Udałam się do salonu. Zauważyłam, że Matt śpi na kanapie. Potrząsnęłam jego ramieniem. Przeciągnął się i otworzył oczy. Wyglądał jakby zobaczył ducha. Zamrugał kilka razy.
- Izz, co ty zrobiłaś? – spytał się kiedy usiadł.
- Przefarbowałam włosy – zrobiłam minę niewiniątka – Chciałam coś zmienić.
- Rozumiem, ale dlaczego czerwony? – kręcił głową.
- Nie wiem, jakoś mi się podoba – wzruszyłam ramionami – Jesteś głodny?
- Tak – oblizał usta – Co mi zrobisz?
- Kanapkę – wstałam – Może być?
- Ty robisz najlepsze – przewróciłam oczami i poszłam do kuchni.
            Wyciągnęłam potrzebne rzeczy i powoli robiłam kanapki. Matt przyszedł po kilku minutach i zastawił wodę na kawę. Kiedy zrobiłam śniadanie, usiedliśmy wspólnie w kuchni i zaczęliśmy jeść.
- Musimy powiadomić rodzinę – zaczął Matt.
- Zajmiesz się tym? – spytałam, czułam, że oczy znów mnie pieką.
- Tak, ale jest jeszcze jedna sprawa – wystraszyłam się – Ja musze wrócić na studia, a ty tu nie możesz zostać sama.
- Ale dlaczego? – spytałam zdenerwowana troszkę – Nie będę sama, mam tu przyjaciół, rodzice Nat i Jack’a są dla mnie jak ciocia i wujek. Pomogą mi. A z resztą, dzięki wyścigom będę mieć hajs.
- Dobrze – odpowiedział niepewnie.
- Słuchaj, umówiłam się dziś z Jackiem – spojrzałam na zegarek 11.- Jeszcze nie wiem, o której wrócę, ale późno. Nie martw się o mnie, jak coś to dzwoń, ok.?
- Ale proszę uważaj na siebie – kiwnęłam głową i pocałowałam go w policzek – pozmywam.
             Poszłam do pokoju. Zrobiłam jeszcze ćwiczenia i zaczęłam się przygotowywać.

*** 6 godzin później ***

Ubrana jestem w czarne spodnie z dziurami, jasny top i czarną kurtkę. Włosy rozpuściłam. Podkręciłam je troszkę na lokówce. Puściłam je luźno na ramiona. Na powieki nałożyłam cień, a rzęsy przejechałam tuszem wodoodpornym. Wiązałam właśnie buty, kiedy zadzwonił dzwonek. Podeszłam powoli do drzwi i otworzyłam. Na werandzie zobaczyłam Jack’a w czarnych dżinsach, szarym T-shirtcie i czarnej skórzanej kurtce. Na mój widok się uśmiechnął.
- Matt wychodzę – krzyknęłam i wyszłam.
- Witaj misiu – pocałował mnie w policzek.
- Hej – uśmiechnęłam się, podeszliśmy do Skyline’a i otworzył mi drzwi.
- Ładnie Ci w tym kolorze – powiedział, kiedy wyjechaliśmy na ulice.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się smutno.
- Dlaczego? – spojrzał na mnie szybko i znów patrzył na ulice. Wiedziałam o co pyta.
- Rodzice nie żyją – łzy popłynęły po policzku, poczułam rękę Jack’a na udzie.
- Przykro mi. Przepraszam – ścisnął delikatnie, moje udo.
- Nic się nie dzieje – otarłam łzy – To dokąd mnie zabierasz?
- Niespodzianka, ale na 100 % Ci się spodoba – Kiwnęłam głową i patrzyłam przez szybę.
             Jechaliśmy w ciszy, którą przerywała tylko muzyka z radia. Skręciliśmy w drogę koło jakiegoś lasu. Jack wjechał w środek i się zatrzymał.
- To tutaj? – spytałam
- Musimy przejść jeszcze kawałek – uśmiechnął się i wyszedł. Zrobiłam to samo.
            Jack otworzył bagażnik i wyciągnął z niego koc, i koszyk piknikowy. Przełożył wszystko do jednej ręki, a drugą objął mnie w tali. Wchodziliśmy powoli w głąb lasu. Było już ciemniej. Po kilku minutach wyszliśmy na małą polanę, przez którą przepływał mały strunek. Było tu ślicznie. Księżyc oświetlał polankę. Podeszliśmy w stronę wody. Jack rozłożył koc. Usiedliśmy na nim.
- Jak tu pięknie – powiedziałam
- Mówiłem, że Ci się spodoba. – uśmiechnął się – Jesteś głodna?
- A co przygotowałeś? – popatrzyłam na niego.
- Mamy kanapki, kawę, jakieś ciastko, owoce. Na co masz ochotę? – Spojrzał na mnie tymi swoimi szarymi oczami.
- Może na kawę? – przygotował dwa kubki i nalał do nich substancji. Podał mi do ręki. Ten zapach był cudowny. Upiłam łyk – A ty na co masz ochotę?
- Na to – przysunął się do mnie bliżej i delikatnie pocałował.
            Odsunął się ode mnie. Odstawiłam kubek i położyłam mu rękę na policzku. Wtulił się w nią.
- Dasz mi szansę? – spytał cicho
- Tak, ale jak jeszcze raz, mnie w jaki kolwiek sposób skrzywdzisz, to nie będę za siebie ręczyć, jasne?
- Jak słońce, kochanie – pocałował wewnętrzną stronę mojej dłoni.
            Położył dłoń na mojej tali, drugą wplątał w moje włosy. Przyciągnął mnie lekko do siebie. Nasze usta złączyły się  w delikatnym i czułym pocałunku. Wplątałam palce w jego włosy. Napierał na mnie swoim ciałem. Położył mnie powoli na kocu. Nogi miałam zgięte w kolanach, a Jack leżał pomiędzy nimi. Delikatnie przygryzł moją dolną wargę, lekko za nią ciągnąc. Oderwał usta od moich warg. Przeszedł teraz na szyję. Przesunęłam ręce na koniec jego brzucha. Nadal ma na sobie kurtkę. Ściągam ją z niego. Przerwał na chwilkę pocałunek, pomagając mi ją ściągnąć. Całuje mnie w płatek i przygryza. Cała drżę. Chwytam skrawek jego koszulki lekko go podciągając. Ręce Jack’a znalazły się na moich biodrach. Wbił swoje usta w moją szyję. Jego język lekko mnie łaskocze, przez co się zaśmiałam. Chwyciłam jego podbródek i pociągnęłam jego głowę tuż nad moją. Podniosłam się lekko i przycisnęłam wargi do jego ust. Opadłam spowrotem. Język Jack’a lekko rozchylił moje wargi. Nasze języki się zetknęły. Uśmiechnęłam się w jego usta. Pociągnął mnie do góry, przez co siedziałam na nim okrakiem. Ściągnął ze mnie moją kurtkę. Całowałam go po szyi i lini szczęki. Położył dłonie na moich plecach. Lekko przygryzałam jego skórę, na skutek tego mruknął koło mojego ucha. Zrobiłam mu malinkę. Chwycił rąbek mojej bluzki, pociągnął ja do góry. Rzucił ją na trawę. Zostałam w biustonoszu i jeansach. Położył dłonie na łopatkach. Skrzywiłam się lekko. Zabrał dłonie.
- Stało się coś? – wyglądał na zmartwionego.
- Nie tylko przefarbowałam włosy - przygryzałam wargę. – zrobiłam jeszcze to – obróciła się lekko i zabrałam włosy, żeby mógł zobaczyć tatuaż. Poczułam jak lekko go pocałował.
- Śliczny jest – powiedział, kiedy obrócił mnie spowrotem.
- Sean potrafi ładnie odwzorować moje bazgroły – uśmiechnęłam się – To na czym skończyliśmy?
- Chyba wiem – uśmiechnął się i mnie pocałował.
             Podniosłam się, lekko się o niego ocierając. Wplątałam dłonie w jego włosy nieco za nie ciągnąc. Pocałowałam go bardzo czule. Odpowiedział mi tym samym. Podążyłam rękami przez jego ramiona do bioder. Chwyciłam za jego koszulkę i przeciągnęłam ją przez głowę Jack’a. Napierał na mnie. Znów położył mnie na kocu. Pocałował jedną pierś, a później drugą. Zjeżdżał w dół, składając pocałunki na moim brzuchu. Językiem gładził moją skórę. Podniosłam ręką jego podbródek. Uśmiechnął się i zbliżył do mojej twarzy. Pocałował mnie, przygryzałam jego wargę. Oplotłam ręce wokół jego tali. Przekręciłam nas tak, że siedziałam na jego biodrach. Odnalazłam jego dłonie i splotłam razem z moimi. Przeniosłam je nad jego głowę, pochylając się nad nim i ocierając o siebie nasze krocza. Jego oczy są mega pomarańczowe, prawie czerwone. Ciekawe jakie są moje? Pocałowałam najpierw jego szyję, a później przygryzłam płatek ucha. Jęknął na co się uśmiechnęłam.
            Powiał zimny wiaterek. Wzdrygnęłam się. Pomyślałam o cieple. Wokół nas powoli rozpalił się ogień, tworząc krąg. Popatrzyłam przez chwilkę na to co zrobiłam. Jack też się podniósł, żeby zobaczyć. Uśmiechnął się i zatopił usta w moim zagłębieniu między szyją, a obojczykiem. Dłonie położył na moim tyłku lekko go ściskając.
- Zostaniesz ze mną? – wydyszał mi Jack koło ucha.
- Tutaj? – zdziwiłam się
- Tak jakby – uśmiechnął się – Po drugiej strony strumyk, przy końcu polany jest mały domek.
- Zgoda, zostanę – przygryzłam wargę – Ale ty to mówisz Matt’owi.
- On mnie zabije – potrząsnął głową – Ale okej.
            Zebrałam rzeczy do koszyka. Jack złożył koc i otoczył moja szyję ramieniem. Przekroczyliśmy powoli strumyk, woda była lodowata. Szliśmy w stronę końca polany. Zauważyłam drewniany domek. Zbliżyliśmy się do niego. Jack otworzył drzwi. Powitała nas ciemność. Po chwili Jack zaczął zapalać świeczki. Położyłam koszyk na podłodze i ściągnęłam buty. To naprawdę mały domek. Kuchnia z przenośną lodówką i gazem. Łazienka i sypialnia z łóżkiem, dwuosobowym. Znalazłam telefon. Było po 21. Podałam go Jack’owi.
- No kochany – uśmiechnęłam się – Dzwoń.
- Dobrze – miał zmieszaną minę, ale wybrał numer Matt’a – Cześć stary, tu Jack. Słuchaj, Izz nie wróci na noc do domu. Odwiozę ją rano – zawiesił głos, słyszałam wściekłą wypowiedź Matt’a – Spokojnie nic jej nie jest, ale jest już ciemno, a jesteśmy daleko od Liverpol’u – znów zamilkł – Dobra, jutro obijesz mi gębę, pa.
- Uuu, czyli nie żyjesz? – spytałam podchodząc do niego.
- Tak, jest wkurzony – przytulił mnie.
- Jakoś Ci to wynagrodzę – zahaczyłam palcami o jego szlówki.
            Położył ręce na mojej tali. Szybko mnie podniósł, owinęłam się nogami wokół jego tali. Przeszedł do sypialni i położył mnie na bardzo wygodnym łóżku. Pocałował mnie namiętnie w usta. Powoli przesunął ręce na moje uda. Zrobiłam to samo, tylko, że zatrzymałam się na biodrach. Przeszedł na szyję. Przygryzł moją skórę na obojczyku. Schodził niżej. Całą drogę od szyi do pępka całował. Zaczął rozpinać moje dżinsy. Pomogłam mu je ściągnąć. Następnie on pomógł mi z jego spodniami. Spojrzałam na niego nie pewnie.
- Coś się stało? – spytał nachylając się nade mną.
- Wiesz – zaczęłam – ja jeszcze nigdy tego, nie robiłam.
- Wiem, ja też nie – uśmiechnął się.
- Kłamca – uderzyłam go w ramię.
- Nie, mówię całkiem serio, to też będzie mój pierwszy raz.- uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jakoś nie jestem przekonana – uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Izz – spoważniał – Na pewno chcesz?
- Tak – odpowiedziałam pewnie, ale cicho.
            Jack rozpiął mój biustonosz. Wplątałam rękę w jego włosy, a drugą powoli zaczęłam ściągać mu bokserki. On mnie już pozbawił moich. Nasze usta podjęły pracę. Pocałunki były czułe i zachłanne.
- Jack – przerwałam
- Co jest skarbie? – spojrzał na mnie z czułością – Wiesz, że nie chcę Cie do niczego zmuszać.
- Nie o to chodzi. Pomyślałam… masz jakieś zabezpieczenie? – jeśli moje policzki nie były jeszcze czerwone, to teraz na pewno są.
- Oh, tak, oczywiście – zmieszał się – Przepraszam, dałem się ponieść.
- Nic nie szkodzi kotku – pocałowałam go w czoło.
            Jack założył go i posłał mi zmieszany uśmiech. Moje mięśnie się rozluźniają. Zamknęłam na chwilkę oczy. Gdy je otworzyłam natrafiłam na jego pytając spojrzenie. Zaserwowałam mu taki szczery uśmiech i podniosłam się, żeby go pocałować. Pocałunek był czuły i delikatny, jednak pełen namiętności. Powoli schodził coraz niżej. Lekko przygryzł skórę na mojej szyi. Dłońmi dotykał moich ramion i pleców. Nie mogłam powstrzymać głębokiego westchnienia, gdy przeszedł w dół ponownie nadgryzając mój obojczyk, a potem jeszcze niżej.
- Jack – nie mogłam dłużej wytrzymać. On jakby wyczytał to z tomu mojego głosu, ponieważ schodził coraz niżej zostawiając wilgotną ścieżkę pocałunków na skórze mojego brzucha.
            Jęknęłam, gdy wreszcie dotarł do celu. Nie był brutalny ani zaborczy. W jego ruchach czuć było troskę i miłość.
- Jesteś gotowa? – usłyszałam głos Jack’a, skinęłam na potwierdzenie. Delikatnie mnie pocałował.

            Obudziłam się przytulona do mojego skarba. Jack jeszcze spał. Podniosłam się lekko. Nasze rzeczy leżały porozrzucane po całym pokoju. Musnęłam delikatnie usta Jack’a. Wyswobodziłam się z jego objęć. Wyciągnęłam koszulkę Jack’a z koszyka i ją ubrałam. Związałam włosy w koka. Udałam się do kuchni i z tej przenośnej lodówki wyciągnęłam wodę. Odkręciłam ja i wyszłam na dwór. Wiał lekki poranny wiaterek. Przetarłam ręką kark. Kości mi strzeliły. Poczułam czyjeś ręce na mojej tali.
- Hejka – przywitałam się – Przepraszam jak Cię obudziłam.
- Cześć – przycisnął mnie do swojej piersi – Nie obudziłaś.
- To dobrze, wzięłam Twoją koszulkę, nie obrazisz się?
- No coś ty – obrócił mnie do siebie przodem – Ładnie Ci w niej.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się
- Poranny buziak będzie?
- Już był skarbie – mruknęłam
- Kiedy? Jak? – zdziwił się
- Jak wstałam, do dałam Ci buziaka.
- To się nie liczy – uśmiechnął się – To będzie?
- No nie wiem – jak ja go kocham wkurzać.
- Jemy coś? – spytał zrezygnowany.
- Tak, ale najpierw – stanęłam na palcach i pocałowałam go lekko, uśmiechnął się w moich ustach.
- Takie poranki, to mogę mieć codziennie.
- Ja też – zaśmiałam się – Co mamy do jedzenia?
- Chyba zastały jakieś kanapki z wczoraj.
- Mogę być – weszłam do domku.
            Podeszłam do koszyka i kucnęłam koło niego. Czułam jak bluzka podjechała do góry i odniosłam wrażenie, że Jack gapi się na mój tyłek. Wyciągnęłam resztę naszych ciuchów. Na samym spodzie znalazłam pojemnik z kanapkami. Usiadłam na łóżku i zaczęłam je jeść. Były z zieloną sałatą, pomidorem i białym serkiem. Boskie. Jack przysiadł się koło mnie i jadł ze mną. Skończyliśmy jeść. Spojrzałam na telefon, była już 12. Miałam kilka nieodebranych połączeń.
- Matt się wkurzył – powiedziałam siadając na kolanach Jack’a.
- To może nie wracajmy? – zaśmiał się i pocałował moje ramie.
- Nie mogę mu zrobić takiego numeru – zaśmiałam się – Ale chętnie bym została.
- No ja myślę – przewrócił mnie na łóżko.
            Jack wbił się w moje usta. Odwzajemniłam pocałunek. Przesunęłam dłonie na jego plecy. Jack gładził moje uda. Powoli podnosił moją, w sumie jego, bluzkę.
- O nie – powiedziałam do niego.
- Przecież już Cię widziałem nago – odparł i pocałował mnie w szyję.
- Wiem, ale nie mam teraz ochoty – pocałowałam go w policzek.
- Na serio? – przygryzłam wargę i potwierdziłam skinieniem – To wracamy?
- Dobra – wstałam z łóżka.
            Pozbierałam swoją bieliznę, spodnie i weszłam do małej łazienki. Było tu małe lusterko, wanna, umywalka i ubikacja. Miałam podkrążone oczy. Ściągnęłam koszulkę Jack’a. Na szyi zauważyłam kilka malinek, Matt go zabije. Ubrałam się. Poprawiłam włosy, wiążąc go staranniej w koka. Wyszłam z łazienki. Jack był już ubrany, no prawie, bo miałam jego koszulkę. Podszedł do mnie. Oddałam mu bluzkę. Od razu ją ubrał. Ogarnęliśmy trochę domek. Jack zamknął go i poszliśmy w stronę auta. Woda w strumieniu nadal była zimna. Zauważyłam, że trawa jest wypalona, tam gdzie wczoraj stworzyłam okrąg. Przystanęłam na chwilkę i pomyślałam, żeby wyrosła nowa. Po chwili nie było śladu po wypaleniu. Ruszyliśmy dalej do Skyline’a. Jack otworzył mi drzwi i wsiadałam. Okrążył samochód i był już na miejscu kierowcy. Włączyłam radio. Leciał akurat nasz ulubiony kawałek „ Highway to Hell”. Zaczęliśmy śpiewać na cały głos. Kochamy się tak wydzierać. Skończył się utwór. Usiadłam wygodnie w fotelu i oparłam głowę o szybę. Jechaliśmy w ciszy. Zamknęłam oczy.
            Leciała kolejna nasza ulubiona piosenka. Śpiewaliśmy. Zaczęło się ściemniać, chodź było po 14 może 15. Rozglądałam się po drodze. Nikogo nie było. W samochodzie robiło się coraz zimniej. Jack kierował i patrzył na drogę.
- Jack? – spytałam cicho. Cisza, nic nie mówił, tylko tępo patrzył przed siebie. – Jack!
             Odwrócił głowę w moją stronę. Lewy profil miał zniekształcony, zadrapany, zakrwawiony, z czoła leciała mu krew. Zauważyłam mały otwór w czole. Dziura po kuli. Łzy poleciały mi po policzkach.
- Jaaaaaack !– krzyknęłam 

----------------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś pozostaw proszę komentarz to motywuje do dalszej parcy.
Przepraszam za wszystkie błędy jakie mogły się pojawić i za haos.
Zmiana w zakładce bohaterowie.
Chciałabym podziękować b. dobrej koleżance, która pomogła mi z opisem ich pierwszego razu. Dziękuję Ci kochana :*
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba.