Moje
słowa zawisły w powietrzu. Trochę dziwnie się czułam. Wujek i ciocia patrzyli
na nas. Nie do końca wiedziałam o co tyle halo. Od tej niezręcznej ciszy
wybawił nas dzwonek do drzwi. Zerwałam się pierwsza i poszłam otworzyć. Na
werandzie stała ciocia Emily i wujek Hank. Mają po 37 lat, oboje są wysocy i
mają brązowe włosy. Tylko oczy mają różne. Wujek ma niebieskie, a ciocia
brązowe. Rzuciłam się na nich. Oboje są bardzo dla mnie bliscy. Przytulili mnie
do siebie.
-
Witaj Bella – odezwała się ciocia. Nikt do mnie nie mówi Bella, oprócz niej,
wujka i bliźniaków.
-
Cześć ciociu –oderwałam się od nich – Wujku jak się masz?
-
Dobrze, a ty ? – spytał
-
Myślę, że w porządku – uśmiechnęłam się – Olivia z Wami nie przyjechała?
-
Przyjechała – odparła ciocia – Stoi na drodze i z kimś rozmawia.
-
Okej, wchodźcie – odsunęłam się, żeby mogli wejść – wszyscy są w salonie.
Weszliśmy do środka. Ściągnęli z
siebie kurtki i poszliśmy do salonu. Atmosfera się rozluźniła, bo o czymś
rozmawiali. Oczywiście Jack siedział cicho i tylko się przysłuchiwał.
-
Dobry wieczór Elizabeth – uśmiechnęła się ciocia Emily – Mark.
-
Witaj Emily – ciocia Elizabeth odwzajemniła jej gest – Hank.
-
Emily, Hank – odezwałam się. Czasami zwracam się do nich po imieniu. Nie mają
mi tego za złe.
-
Co tam słoneczko? – spytała się ciocia
-
Chciałabym Wam przedstawić – skinęłam na Jack’a, żeby wstał – mojego chłopaka
Jack’a.
-
Miło mi poznać – uśmiechnął się Jack, podał rękę cioci, a później wujkowi.
-
Jaki uroczy młodzieniec – również się uśmiechnęła ciocia – Szczęścia Wam życzę.
-
Dziękujemy – uśmiechnęłam się – Pójdę odprowadzić Jack’a.
-
Dobranoc – powiedział mój skarb i poszliśmy do holu.
-
Przepraszam Cię za wszystko – szepnęłam.
-
Nie masz za co przepraszać – przytulił mnie – Teraz Twoja kolei, żeby poznać
moją rodzinę.
-
Dobrze. Będziesz jutro na pogrzebie? – spytałam
-
Oczywiście – pocałował mnie w czoło. – Moi rodzice też przyjdą.
-
Dziękuję – odsunęłam się od niego. Stanęłam
na palcach i musnęłam jego wargi.
Jack przyciągnął mnie do siebie.
Przywarliśmy do siebie. Lubię go mieć blisko przy sobie. Oderwaliśmy się od
siebie na dźwięk dzwonka. Poszłam otworzyć. W progu zastałam Olivię. Jest
młodsza ode mnie o rok. W przeciwieństwie do rodziców jest blondynką, a oczy ma
dwu kolorowe. Jedno brązowe, a drugie niebieskie. Ubrana jest w krótką
spódniczkę, która odsłania jej chude i zgrabne nogi. Ma czarną koszulkę, która
odsłania jej brzuch, a na to ma czarną skajówkę. Oczy ma podkreślone kredką.
Wymusiłam uśmiech.
-
Hej Olivia – przywitałam ją.
-
Hej Izz – uśmiechnęła się i dała buziaka w policzek. – Co tam u Ciebie?
-
Może być – przepuściłam ją, żeby weszła – A u Ciebie?
- Dobrze
– popatrzyła na Jack’a i szepnęła – Kto to jest?
-
To jest Jack – westchnęłam
-
Cześć, jestem Olivia – uśmiechnęła się zalotnie.
O mój Boże, ona chce go poderwać.
-
Jack – odparł obojętnie – Ja już będę lecieć skarbie.
Olivia wytrzeszczyła oczy. Nie mogła
uwierzyć, że jesteśmy razem? Ale przynajmniej będzie się od niego trzymać z
daleka.
-
W porządku – powiedziałam – Do zobaczenia jutro.
Podszedł do mnie i pocałował.
Całował czule i dał mi do zrozumienia, że Oliv, go nie obchodzi. Przestaliśmy,
Jack złożył jeszcze buziaka na moim policzku i wyszedł. Udałam się z Olivią do
salonu.
-
Pójdę się położyć – odezwałam się – Jestem zmęczona. Dobranoc.
Poszłam na górę. Wzięłam piżamę i
weszłam do łazienki. Przebrałam się z nią. Przemyłam twarz zimną wodą i
wróciłam do pokoju. Schowałam rzeczy do szafy. Rzuciłam się na łóżko.
Sprawdziłam telefon. Mam nieodebrane połączenia od Nat. Wybrałam do niej numer.
Odebrała od razu.
-
Hejka Izz – usłyszałam głos przyjaciółki.
-
Hej Nat. Po co dzwoniłaś?
-
Martwiłam się. Nie odzywasz się od wczoraj – miała zmartwiony głos.
-
Przepraszam, byłam z Jackiem – wytłumaczyłam się.
-
No właśnie, jak było na randce?
Opowiedziałam jej wszystko. Od tego,
że pojechaliśmy na polanę. To co się tam stało. W umie nie mogła uwierzyć, że
to zrobiliśmy. Wspomniałam jej także o śnie i o tym, że rodzina siedzi na dole.
Oraz o tym, że Jack spodobał się Olivii. Skończyłyśmy gadać koło 22. Nat obiecała,
że ona i Luke przyjadą na pogrzeb, i że Cris z Suzzan też będą. Cieszyłam się z
tego, że będą przy mnie.
Kiedy odłożyłam telefon na szafkę,
usłyszałam jakiś dźwięk. Powoli się podniosłam i podeszłam do drzwi. Stałam tak
przez chwilę i nasłuchiwałam. Odgłosy dochodzą
z dołu. Otworzyłam drzwi i udałam się na parter. Starałam się schodzić
po cichu. W kuchni paliło się światło. Weszłam do pomieszczenia. W lodówce
myszkował wujek Hank. Chrząknęłam.
-
Matko Boska – zawołam wujek – Izabel nie strasz mnie tak, chyba że chcesz,
żebym za zawał padł.
-
Przepraszam wujku – zrobiłam niewinną minę – Po prostu usłyszałam hałas i
chciałam sprawdzić, skąd pochodzi.
-
Rozumiem Cię – uśmiechnął się – Idź spać.
-
Dobrze, wujku – odwróciłam się, ale coś mnie zastanowiło – Wujku, czy ty
przypadkiem nie możesz jeść po nocach?
-
Nie mów cioci, dobrze? – spytał się, robiąc słodką minę.
-
Okej – podeszłam i pocałowałam go w policzek.
Wróciłam do pokoju. Wpełzłam na
łóżko i otuliłam się szczelnie kołdrą. Zasnęłam prawie natychmiastowo.
Do moich uszu docierał przytłumiony dźwięk
piosenki 5 seconds of summer „ Try Hard”. Przetarłam oczy i zaczęłam szukać
telefonu. Była 5 nad ranem. Odebrałam.
-
Halo? – powiedziałam zaspana.
-
Izz, czekam na dole, złaź – usłyszałam głos Cris’a. Cholera trening.
-
Daj mi 5 minut – rozłączyłam się.
Zwlekłam się z łóżka. Poczłapałam do
szafy. Wyciągnęłam sportowy stanik, czarne dresy i bluzę. Włosy spięłam w
kucyk. Poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą. Od razu się orzeźwiłam.
Po cichu zeszłam na dół. Włożyłam trampki i wyszłam przed dom. Było zimno. Cris
stał przed domem. Starałam się uśmiechnąć. Był w czarnych dresach, szarej
bluzie i szarej koszulce na ramiączkach.
-
Hej – odezwał się.
-
Cześć – przywitałam go – Co dziś dla mnie przygotowałeś?
-
Bieg na polanę – znowu?- A później się zobaczy.
-
To chodź – zaczęłam biec.
Biegliśmy po asfalcie przez
większość czasu. Cris skręcił w lewo i wbiegliśmy w las. Starałam dotrzymać mu
kroku. Jednak mi się nie udało. Potykałam się o wystające gałęzie. Wkroczyliśmy
na polanę. Byłam padnięta po tym biegu. Próbowałam wyrównać oddech. Cris stał
już na środku. Ściągnęłam bluzę i stanęłam naprzeciwko niego.
-
Powtórzymy to co było ostatnio – oznajmił Cris – I zrobimy boksowanie.
Skinęłam na zgodę. Zaczęliśmy. Cris
wymierzał ciosy. Odrzuciłam jego prawą rękę. Kucnęłam i podcięłam mu nogi.
Przewrócił się. Podniosłam się i przytwierdziłam go do ziemi. Zaczęłam go łaskotać. Wybuchliśmy śmiechem.
-
Dobrze się spisałaś – powiedział przez śmiech Cris.
-
Dzięki- pomogłam mu wstać.
-
Jak się czujesz? – spytał kiedy zaczęliśmy się przygotowywać do boksowania.
-
Nawet dobrze – uśmiechnęłam się smutno – Będziesz dziś z Suzzan na pogrzebie?
-
Postaramy się przyjść – założył płaskie rękawice – Dobra. Uderzaj z całej siły.
Wyładuj swój gniew.
-
Spoko.
Powoli wymierzałam ciosy w rękawice.
Po 20 minutach miałam zdarte knykcie.
-
Wystarczy – powiedział Cris. Przestałam – Powinniśmy już wracać.
-
W porządku – przytaknęłam
Zabrałam bluzę z trawy. Biegliśmy w
ciszy. W drogę powrotną jakoś lepiej mi się biegło. Przed domem był wujek Hank,
ciocia Emily i Olivia. Wujostwo paliło papierosy, a Olivia chyba piła kawę.
Głupi nawyk rodzinny z tym paleniem. Pożegnałam się z Crisem. Weszłam na
werandę.
-
Dzień dobry – przywitałam się.
-
Witaj słonko – uśmiechnęłam się ciocia – Gdzie byłaś?
-
Trochę pobiegać – wzruszyłam ramionami – Głupie przyzwyczajenie.
-
Kim był ten chłopak? – spytała Oliv, serio? Najpierw Jack, teraz Cris. Szybko
zmienia swoje upodobania.
-
To był Cris – oparłam się o framugę – Mój przyjaciel.
-
Wolny? – dociekała Oliv. Przewróciłam oczami.
-
Nie, ma dziewczynę – widziałam, że ta odpowiedź nie spodoba się Oliv – Chodzą,
ze sobą już kilka lat.
-
No trudno.
-
Idź coś zjeść – odezwał się wujek.
Uśmiechnęłam się i weszłam do domu.
Udałam się do kuchni. Była tam reszta. Przywitałam się nimi. Nalałam kawę do kubka i poszłam do
siebie. Wybrałam z szafy czarną sukienkę do kolan, na ramiączkach, oraz czarną
bieliznę. Poszłam do łazienki. Ściągnęłam z siebie ciuchy i weszłam do kabiny.
Puściłam zimną wodę. Orzeźwiła mnie. Umyłam włosy i resztę ciała. Wyszłam spod
prysznica. Założyłam balerinki. Stanęłam przed lustrem. Nałożyłam troszkę
pudru, żeby zakryć worki pod oczami. Powieki pomalowałam czarnym cieniem. Do
tego zrobiłam też kreski. Umalowana, włożyłam sukienkę. Dawno jej nie
zakładałam, obawiała się, że nie będzie pasować. Myliłam się, leżała jak ulał.
Włosy wyprostowałam i troszkę natapirowałam., żeby nadać im puszystości. Gotowa
wróciłam do pokoju. Ubrałam jeszcze zakolanówki i zaczęłam szukać telefonu.
Zapomniałam gdzie go położyłam po rozmowie z Cris’em. Nie ma go na biurku,
szafce ani pod łóżkiem. Postanowiłam troszkę ogarnąć pokój. Pościeliłam łóżko,
poukładałam książki. Zajrzałam do szafy. Mój telefon leżał na półce z koszulkami.
Nie mam pojęcia skąd on tam się wziął. Na ekranie zauważyłam nieodebrane
połączenia. To od Jack’a. Bez zastanowienia odzwoniłam do niego.
-
Hej – odezwał się – Nic Ci nie jest?
-
Hej skarbie – usiadłam na łóżku -
Wszystko w porządku. Byłam na treningu z Cris’em i nie brałam telefonu,
a później nie mogłam go znaleźć.
-
Trening z Cris’em? – zdziwił się – No tak, jak poszło?
-
Dobrze – położyłam się – Powaliłam go.
-
Serio?
-
No tak, nie wierzysz mi?
-
Skąd, jasne, że Ci wierzę – zaśmiałam się – Będę u Ciebie za 10 minut.
-
Spoczko, to do zobaczenia – posłałam mu buziaka i się rozłączyłam.
Poprawiłam włosy i sukienkę.
Znalazłam w szafie czarne szpilki i czarną torebkę. Schowałam do niej telefon, dokumenty i
chusteczki. Włożyłam buty i wyszłam z pokoju. Odgłos szpilek rozszedł się po
domu. Zeszłam do salonu. Matt siedział na kanapie. Był w czarnym garniturze,
białej koszuli i czarnym krawacie. Włosy miał postawione na irokeza.
Przysiadłam obok niego. Wtuliłam się w jego ramię. Pogłaskał mnie po głowie.
-
Ładnie wyglądasz – szepnął mi do ucha.
-
Dziękuję – uśmiechnęłam się – Ty też.
-
Ale nie przebiję Ciebie – zaśmiał się.
-
Ja pojadę z Jackiem – poinformowałam go – Jak chcesz to możesz jechać z nami.
-
Dzięki – pokręcił głową – Zabiorę się z Emily i Hankiem.
-
Okej. Pewnie pojedziemy gdzieś po uroczystości, żebym odreagowała –
posmutniałam – Nie wrócę późno.
-
Dobrze – usłyszałam dzwonek.
Podniosłam się i poszłam otworzyć.
Zanim doszłam, ktoś już otworzył. Była to Olivia. Ubrana w czarną sukienkę bez
ramiączek i w czarnych szpilkach. Rozmawiała z Jackiem. Flirtowała z nim.
Wyglądał na znudzonego. Czy ona nie widzi, że go nie interesuje. Kiedy mnie
zobaczył rozpromienił się.
-
Hej skarbie – przecisnął się koło Oliv. – Pięknie wyglądasz.
-
Hej, ty też – był w czarnych spodniach i czarnej koszuli. Za kołnierzykiem miał
zapiętą białą muchę – bardzo ładnie.
Stanęłam przed nim. Nadal, nawet w
szpilkach, byłam od niego niższa. Pochylił się i musnął moje usta.
Przyciągnęłam go do siebie. Przygryzł moją wargę, która mile pulsowała.
-
Dzień dobry – usłyszałam głos ciotki Elizabeth – Może nie tak w przejściu?
-
Przepraszamy – powiedziałam cicho. Czemu przepraszam, przecież jestem u siebie.
– Chcesz coś do picia?
-
Wodę – uśmiechnął się i poszliśmy do kuchni.
-
Proszę misiu – podałam mu szklankę – Jadę z Tobą.
-
Innego rozwiązania nie widzę – pokręcił głową – Później jedziemy z Nat,
Luke’em, Cris’em i Suzzan, trochę Cię rozweselić.
-
Dziękuję – przytuliłam się do niego. – Jedziemy?
-
Tak, chyba możemy – odkleiłam się od niego, poprawiłam włosy i ruszyliśmy do
holu.
Jack pomógł mi założyć kurtkę.
Powiedziałam rodzinie, że już jedziemy. Wyszliśmy z domu. Jack przyjechał
renault’em. Jak zawsze otworzył mi drzwi. Wsiadłam. Jack okrążył auto i usiadł
za kierownicą. Wyjechaliśmy spod mojego domu. W radiu leciały jakieś smętne
piosenki. Oparłam głowę o szybę.
Dojechaliśmy do kościoła. Na
parkingu stało audi Luke’a, motor Cris’a i jeszcze kilka innych samochodów.
Pewnie byli już w środku. Jack zaparkował. Wysiedliśmy z auta. Zaczęłam się
trząść. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłam zrobić kroku w przód. Mój
skarb chyba to zauważył. Objął mnie w pasie i lekko popchnął. Wtuliłam się w
jego bok. Dzięki niemu, wkroczyliśmy do kaplicy. Przed ołtarzem stały dwie
trumny. Powoli zbliżaliśmy się do nich. Byliśmy na tyle blisko, że widziałam
ich blade twarze. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Puściałam Jack’a i
podbiegłam do rodziców. Pocałowałam każdego z nich z policzek. Poprawiłam im
włosy. Nie mogłam uwierzyć, że przeze mnie nie żyją. Wybuchłam jeszcze większym
płaczem. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Jack. Pomógł mi dojść do ławki, w
której siedzieli Nat, Luke, Cris i Suzzan. Są bardzo kochani, że tu przyszli.
Zauważyłam rodziców Jack’a, uśmiechnęli się do mnie. Odpowiedziałam im tym
samym. Koło nich siedzieli państwo Jackson i Hell. Za nimi chyba byli rodzice
Cris’a i Suzzan. W ostatniej ławce siedział mężczyzna z siwymi włosami, był w
czarnym garniturze. Uśmiechał się złośliwie. Benjamin Morgan, przyszedł na pogrzeb
ludzi, których zabił. Gdyby nie to, że Jack mnie trzyma, runęłam bym na ziemię.
Pomógł mi usiąść. Popatrzył na mnie z troską. Wiedziałam, że zaraz zada to
pytanie. I co ja mam mu powiedzieć? Nie mówiłam mu, ani nikomu, kim jest
gościu, który mnie porwał.
-
Izz, wszystko gra? – spytał Jack.
-
Nie – popatrzyłam na niego – Jest tu osoba, przez którą moi rodzice nie żyją.
-
Kochanie, o czym ty mówisz? – szepnął rozglądając się.
-
Benjamin Morgan – przymknęłam oczy – Ojciec Marty. Szef Carmonitów.
-
On tu jest? – zdenerwował się.
-
Tak, siedzi w ostatniej ławce – oparłam się o ramie Jack’a – Boję się, że on
coś kombinuje. Że coś nam zrobi.
-
Spokojnie – pocałował mnie w głowę – Nie pozwolę nikomu Cię skrzywdzić.
Do kościoła przyszedł Matt i reszta
rodziny. Usiedli ławkę przed nami. Po kilku minutach zjawił się ksiądz.
Uroczystość odbyła się bez zakłóceń.
Zatrudnieni panowie, zapakowali trumny do karawan i pojechali na cmentarz. My
udaliśmy się pieszo. Byłam cały czas przytulona do Jack’a. Nat trzymała mnie za
rękę. Cieszyłam się, że mam takich przyjaciół jak oni. Dotarliśmy na miejsce,
gdzie będą spoczywać. Dokonaliśmy wszystkich tradycyjnych rzeczy. Grabacz
zaczął zasypywać grób. Do nas zaczęli podchodzić osoby z kondolencjami.
-
Przykro nam z powodu ich śmierci. – powiedziała mama Jack’a, przytuliła mnie –
Pamiętaj zawsze możesz na nas liczyć.
-
Dziękuję – uśmiechnęłam się smutno – Będę pamiętać.
To samo powiedzieli rodzice Nat i
Luke’a. Rodzice Cris’a i Suzzan, również powiedzieli, że mi pomogą. Nie znają
mnie, ale to miło z ich strony. Kiedy przyszła kolej taty Marty, zamurowało
mnie. Nie mogłam wydusić ani jednego słowa.
-
Przykro mi, że Twoi rodzicie zmarli – zaczął i zbliżył się do mnie, żebym tylko
ja usłyszała – Nie doszło by do tego, gdybyś nie uciekła.
-
Ale to ty ich zabiłeś – wydusiłam – I to ty masz ich na sumieniu.
-
Racja – uśmiechnął się szyderczo – Tylko, mam na sumieniu, to że zleciłem ich
zabójstwo, sam tego nie zrobiłem. Mam od tego ludzi.
-
Proszę, już iść – zbierało mi się na łzy.
Skinął głową i odszedł. Zabił
rodziców i jeszcze miał czelność tu przyjść. Łzy popłynęły. Podeszłam do
przyjaciół. Co dziwniejsze, była tam też Olivia. Chyba nie chciała rezygnować
ani z Jack’a, Cris’a i Luke’a.
-
Jak się czujesz? – spytał Jack, jak przyszłam.
-
Tak sobie – otarłam łzy.
-
Będzie dobrze – posłała mi pocieszający uśmiech Suzzan – Dziś postaramy się
zacząć, żeby było lepiej.
-
Co zaplanowaliście? – spytałam zaciekawiona.
-
Zobaczysz – uśmiechnęłam się Nat – To co jedziemy?
-
Mogę jechać z Wami? – zapytała Oliv. Ona chyba żartuje.
-
Sorry młoda – odezwał się Cris. – Poniżej 16 lat nikt nie jedzie. – przewróciła
oczami – No i Cię nie znamy.
-
Chodźmy – odezwał się Luke.
Olivia zmusiła się, żeby nie
wybuchnąć i poszła do rodziców. My ruszyliśmy do samochodów. Doszliśmy po kilku
minutach. Wsiedliśmy go swoich aut. Cris i Suzzan na motor. Dopytywałam się
Jack’a dokąd jedziemy, ale nic mi nie powiedział. Oparłam się o szybę.
Jechaliśmy w ciszy. W radiu nadal leciały smętne piosenki.
Po jakiejś godzinie zatrzymaliśmy
się koło lasu. Przed nami był szlaban i napis, że to teren prywatny. Ktoś
musiał coś przycisnąć, bo zaczął się podnosić. Jechaliśmy ścieżką, przez gęsty
las. Wyjechaliśmy z niego, zauważyłam dom. Nie dom wille. Zatrzymaliśmy się na
podjeździe. Wysiadłam z auta. Rozglądałam się. Z prawej strony budynku był
chyba garaż, a z lewej stajnie, bo słyszałam rżenie koni. Moi przyjaciele
stanęli koło mnie.
-
Czyj to dom? – spytałam
-
Mój – odparła Suzzan – Rodzice kupili mi go na 17-ste urodziny.
-
Bardzo ładny – uśmiechnęłam się
-
Dziękuję – zaczęła szukać kluczy.
-
To co zaplanowaliście? – zapytałam kiedy weszliśmy do holu.
Był urządzony w staromodnym stylu.
Dużo drewnianych mebli, doskonale wyrzeźbionych.
-
Zaplanowaliśmy – zaczęła Na – maratony filmowe. Mamy dużo jedzenia i picia.
-
Brzmi spoko – stwierdziłam – Ale muszę, być w domu najpóźniej na drugą.
-
Nie kochanie – objął mnie Jack – Rozmawiałem z Matt’em – wytrzeszczyłam oczy –
Powiedziałem mu co planujemy. Pozwolił Ci zostać do rana. Ale musisz iść rano
do szkoły.
-
Serio, tak powiedział? – zadziwiłam się.
-
Tak, mamy wszystkie Twoje książki na jutro i rzeczy na przebranie – uśmiechnął
się.
-
Skąd?
-
Podziękuj bratu – powiedział Jack.
-
I tak zrobię – wyciągnęłam komórkę i napisałam do Matt’a.
„Jesteś
najlepszym bratem pod słońcem. Dziękuję za wszystko ~Izz”
-
To co zaczynamy? – spytałam.
-
Jasne, ale może się przebierzemy co? – zaproponowała Suzzan.
-
Dobra – zgodziliśmy się
-
Pokój Nat i Luke’a trzecie drzwi na lewo. Izz i Jack – drugie drzwi na prawo – skinęłam,
że rozumiem – Ja z Cris’em ostanie drzwi na lewo.
Poszliśmy na górę. Ja i Jack na prawo,
a reszta na lewo. Zatrzymaliśmy się przed ciemnymi dębowymi drzwiami. Nacisnęłam
na klamkę. Weszliśmy do środka. Moim oczom ukazał się piękny szary pokój. Większą
jego część zajmowało ogromne, okrągłe łóżko. Na wprost był balkon. Z prawej strony
łóżka była szafka z lampką. Po lewej stronie były drzwi. Prawdopodobnie do łazienki.
Na komodzie byłam postawiona moja torba do szkoły i plecak Jack’a. Podeszłam tam. Rozsunęłam zamek. Były tam książki
i ubrania. Wyciągnęłam dżinsy i czarny top. Zaczęłam ściągać sukienkę. Poczułam
ręce Jack’a na mojej tali. Odwrócił mnie do siebie. Przybliżył się do mnie. Lekko musnęłam jego wargi i pokręciłam
głową, kiedy chwycił mój tyłek. Popatrzył na mnie. Uśmiechnął się i zaczął rozbierać.
Nałożyłam top i spodnie. Jack też włożył zwykłe jeansy i białą koszulkę. Chwycił
mnie za rękę i zaprowadził na dół. Byli tam już wszyscy. Na blacie były rozstawione
miski z chipsami i kilka piw. Uśmiechnęłam się.
-
Gotowi na maraton? – spytał Luke
-
Pewnie, że tak – odpowiedziałam.
Każdy coś wziął i poszliśmy do salonu.
Zasłoniliśmy wszystkie okna. Położyłam się koło Jack’a. Nat była przytulona do Luke’a,
a Suzzan leżała na Cris’ie. Włączyliśmy
„Kac Vegas” i zaczęliśmy nasz maraton.
---------------------------------------------------------------------
Jeśli przeczytałaś/eś pozostaw proszę komentarz, to motywuje.
Przepraszam, że tak późno i za wszyskie błędy jakie się pojawiął.
Nie miałam jak wcześniej dodać.
Prawdopodnie nowy rozdział ukaże się dopiero w drugim tygoniu lipca,
bo lecę do NY na trzy tygodnie i nie będe mieć jak pisać i wgl.
Nieeeeeee proszę nie rób nam tego ja tak długo nie wytrzymam bez twojego rozdziału proszeeee
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział :3
Proszę cie znajdź internet albo trochę czasu dla nas w tym Nowym Jorku
Weny weny i jeszcze raz weny życzę :*